Nie wiadomo jeszcze, czy uzgodnione właśnie przejęcie klubu przez New England Sports Ventures, właściciela m.in. baseballowego klubu Boston Red Sox, to nowy początek FC Liverpool, czy początek nowych kłopotów.
Legendarny klub tonie. Pieniędzy na wielkie transfery brak, na budowę nowego stadionu – też, piłkarze grają coraz gorzej i są dziś w strefie spadkowej, a Royal Bank of Scotland chce do 15 października dostać pieniądze, które pożyczył Amerykanom Tomowi Hicksowi i George’owi Gillettowi, gdy trzy lata temu kupowali Liverpool. Dług wynosi 200 mln funtów.
Dyrektor Liverpoolu Martin Broughton jest nowym właścicielem zachwycony. Mówi że John W. Henry, do którego należy NESV, to urodzony zwycięzca, będzie szanował tradycje klubu, rozbuduje Anfield albo postawi nowe, uwolni klub od długu, da pieniądze na transfery. Ale Broughton to człowiek przysłany przez bank RBS, więc musi się cieszyć.
Kibicom do euforii daleko, bo o urodzonych zwycięzcach słyszeli już trzy lata temu, gdy na Anfield lądowali Hicks i Gillett. A potem przyszedł kryzys finansowy i właściciciele, którzy kupili Liverpool na kredyt, a jego spłatę przerzucili na klub, stali się kamieniem młyńskim u szyi. Zamiast o 19. tytuł mistrza Anglii drużyna walczy dziś o wydźwignięcie się do górnej części tabeli.
Kibice od miesięcy urządzają pod stadionem antyamerykańskie marsze, włącznie z podpalaniem gwiaździstego sztandaru, wywieszają transparenty „Thanks, but no Yanks” i „Zbudowani przez Shankly’ego, zrujnowani przez Jankesów”, krzyczą „Wynocha, kłamcy”.