Michał Żewłakow podchodzi do tego z radością, ale ocenia realnie: – Satysfakcja jest ogromna, ale gdzie mi do Grzegorza Laty, Kazimierza Deyny, Władysława Żmudy. Ja tylko gram w tej reprezentacji, a oni tworzyli jej historię. Jakość, a nie ilość się liczy.
Michał to rodowity warszawianin z Pragi. On i jego brat bliźniak Marcin urodzili się 22 kwietnia 1976 roku w szpitalu na Szaserów i przez dwadzieścia parę lat ich drogi i losy były wspólne. Mieszkali na Łukowskiej, chodzili do tego samego przedszkola na Saskiej, kolejnych szkół, grali w tych samych klubach. Byli ministrantami w tym samym kościele blisko Ostrobramskiej. Na plebanii stał stół pingpongowy, a ministranci mogli przy nim stawać bez kolejki.
Ich ojciec Gabriel (rocznik 1951) był trampkarzem Legii, a potem już tylko kibicem. Mama Jolanta, pielęgniarka, pracowała w Centralnej Przychodni Sportowo-Lekarskiej i obsługiwała czasami mecze Drukarza w parku Skaryszewskim. Zabierała wtedy kilkuletnich synów i puszczała ich samopas, żeby sobie pobiegali tam, gdzie przed wojną Stanisław Petkiewicz wygrywał z Paavo Nurmim.
Ojciec woził ich na mecze bokserskie Gwardii do Hali Mirowskiej lub Legii na Torwar. – Na pierwszy prawdziwy mecz tata zabrał nas, kiedy mieliśmy po siedem lat – wspomina Michał. – Na Stadionie Dziesięciolecia Polska grała z Finlandią. Pamiętam to jak przez mgłę. – Dopiero po latach dowiedzieliśmy się, że to był ostatni mecz Polaków na tym stadionie i że Paweł Janas zakończył jego historię samobójczym golem – dodaje Marcin.
Ponieważ mama była na Drukarzu częstym gościem, chłopcy podpisali tam swoje pierwsze klubowe zgłoszenie. Do dziś Michał oddaje do tego klubu swoje buty piłkarskie.