Carlos Tevez: z piekła Buenos Aires do nieba

Carlos Tevez pojutrze zagra z Lechem: wielki piłkarz, trudny człowiek. Ale kto by nie był trudny po takim dzieciństwie

Publikacja: 19.10.2010 00:36

Carlos Tevez: z piekła Buenos Aires do nieba

Foto: AP

Piekło ma 26 hektarów, jest zalane betonem i przeludnione. Leży na wschodzie Buenos Aires. Wojskowa dyktatura lat 70. dała mu nazwę Armii Andów, ale lud tę dzielnicę nazwał po swojemu: Fuerte Apache. Od filmu „Fort Apache, Bronx”, z Paulem Newmanem w roli sprawiedliwego gliny w przeklętym miejscu.

Argentyński Fuerte Apache to rzędy zapyziałych bloków, dilerzy, nastolatki z bronią, uliczne ołtarzyki dla tych, którzy zginęli w strzelaninach.

[srodtytul]Cwany gość[/srodtytul]

Gdy junta organizowała mundial w 1978 roku, przesiedliła tutaj ludzi z likwidowanych dzielnic biedy przy stadionach i atrakcjach turystycznych. „Budynki spękane od wilgoci, ulice bez nazw, dziesiątki pijaków, choć baru brak” – jak śpiewają miejscowi bluesmani z Sapos de Bronce. Bo Fuerte Apache żyje z dnia na dzień futbolem i muzyką. A Carlos Tevez wciąż ma tu swój zespół Piola Vago, czyli „Cwany gość”.

Gdy wraca do Argentyny, z bratem Diego i kolegami z dzieciństwa gra disco o miłości i życiu bez zajęcia. Zagra też czasami w piłkę, by pokazać, że ciągle jest swój, mimo że po Buenos chodzi z ochroniarzami, a jeździ audi RS8.

Od niedawna nie trzeba pytać, w którym bloku Tevez się urodził. Na bocznej ścianie jest gigantyczny mural z jego podobizną i podpisem „Święty Apacz”. Dzielnica liczy 30 tysięcy mieszkańców, ale kogo zapytać, zna Carlosa albo przynajmniej kogoś, kto go zna. Carlitos, tak na niego mówią w Argentynie, to nadzieja, że nawet z takiego miejsca można się wyrwać do wielkości. Zostać z Boca Juniors mistrzem Argentyny, z Corinthians mistrzem Brazylli i zdobywcą Copa Libertadores, z Manchesterem United wygrać Premiership i Ligę Mistrzów, z reprezentacją zdobyć olimpijskie złoto, pojechać na dwa mundiale. Zarobić dziesiątki milionów, a teraz być kapitanem najbogatszego klubu świata.

Przedwczoraj dwa gole Teveza strzelone Blackpool dały Manchesterowi City awans na drugie miejsce w Premiership, a strzelcowi rekord. Żaden latynoski piłkarz nie potrafił zdobyć na Wyspach aż 56 goli. Rzadko to są ładne gole. Tevez to mały taran, wojownik, spryciarz wykorzystujący zamieszanie, rykoszety. Gra jak skrzyżowanie Filippa Inzaghiego z tankietką.

Nigdy nie odpuszcza, dlatego w każdym klubie kibice się w nim kochali. Nawet w Corinthians jego, Argentyńczyka, Brazylijczycy wybrali na kapitana. A na Old Trafford kibice United śpiewali mu „Ar-gen-ti-na” (Margaret Thatcher pewnie nie przypuszczała, że doczeka takich czasów). Ale odchodził z United sfrustrowany i skłócony, co też jest u niego regułą.

Opaskę kapitana w Corinthians stracił przez wojnę z trenerem, w United Aleksowi Fergusonowi wypominał, że go traktuje instrumentalnie, a z Garym Neville’em prawie się pobił podczas pucharowego meczu. Johna Terry’ego po ujawnieniu jego pozamałżeńskich przygód pouczał przez media, a na boisku chamsko prowokował. Potem się okazało, że sam zdradzał żonę tuż po narodzinach ich drugiej córki.

Z Robertem Mancinim w City też walczy: o liczbę treningów dziennie (po co aż dwa), o złą taktykę, o decyzje personalne. Niedawno starli się na przekleństwa, i prawie na pięści, a Tevez rzucił trenerowi na koniec: i tak mnie nie uciszysz. Ale dalej jest kapitanem i nikt sobie nie wyobraża, że mogłoby go zabraknąć w składzie.

[srodtytul]Koszmar księgowych[/srodtytul]

Łatwiej wyciągnąć człowieka ze złej dzielnicy niż złą dzielnicę z niego. A Tevez dzieciństwo miał koszmarne. Urodził się pod innym nazwiskiem, jako Carlos Alberto Martinez. Gdy miał dziesięć miesięcy, wylał na siebie wrzątek, leżał w szpitalu z poparzeniami trzeciego stopnia, została mu po nich blizna od ucha po klatkę piersiową.

Ojciec zginął kilka lat później w strzelaninie, matka miała problemy psychiczne i uznała, że sobie z wychowaniem syna nie poradzi. Wzięli Carlosa pod opiekę siostra Adriana i jej mąż Segundo Tevez. To ich nazywa rodzicami, a czwórkę ich synów braćmi. O prawdziwym bracie wolałby nie pamiętać, rzadko rozmawiają, ale gdy niedawno Juan Alberto Martinez miał proces, Carlos płacił za adwokatów.

Brat został skazany na 16 lat więzienia za napad z bronią na ochroniarzy napełniających bankomat na stacji benzynowej. Kiedyś na jednej z takich stacji benzynowych Carlitos, jeszcze nieznany poza Argentyną, ale już z dobrym kontraktem z Nike, podpisał umowę z firmą Media Sports Investments, która go wykupiła i wynajmowała kolejnym klubom, od Corinthians po Manchester United. Potem sprzedała go do City za – podobno, bo MSI jest tajemnicze – 47 mln funtów. Ta firma napsuła krwi księgowym wielu klubów, ale z Teveza uczyniła milionera.

Od kiedy jest bogaty, proponowano mu wiele razy, by dał sobie zoperować bliznę. Odmawiał. Wolał, żeby przypominała, kim i skąd jest. I jak mógł skończyć.

[i]Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: [mail=p.wilkowicz@rp.pl]p.wilkowicz@rp.pl[/mail][/i]

Piekło ma 26 hektarów, jest zalane betonem i przeludnione. Leży na wschodzie Buenos Aires. Wojskowa dyktatura lat 70. dała mu nazwę Armii Andów, ale lud tę dzielnicę nazwał po swojemu: Fuerte Apache. Od filmu „Fort Apache, Bronx”, z Paulem Newmanem w roli sprawiedliwego gliny w przeklętym miejscu.

Argentyński Fuerte Apache to rzędy zapyziałych bloków, dilerzy, nastolatki z bronią, uliczne ołtarzyki dla tych, którzy zginęli w strzelaninach.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum
Piłka nożna
Zamieszanie wokół finału Pucharu Króla. Dlaczego Real Madryt groził bojkotem?
Piłka nożna
Będzie nowy trener Legii? Pojawia się coraz więcej nazwisk
Piłka nożna
W sobotę Barcelona - Real o Puchar Króla. Katalończyków zainspirować ma Michael Jordan
Piłka nożna
Zbliża się klubowy mundial w USA. Wakacji w tym roku nie będzie