Real przywraca sobie szacunek w Europie – napisała „Marca”, i nie ma w tym cienia przesady. Włoskie drużyny przyjeżdżały ostatnio po trzy punkty na Santiago Bernabeu jak po swoje, a Real przez ostatnie lata stać było tylko na wyjście z grupy i spektakularną katastrofę w pierwszej rundzie fazy pucharowej.
Do Madrytu przyszedł jednak człowiek, który ma wszystko zmienić i na razie idzie jak po sznurku. Real po trzech meczach w Lidze Mistrzów ma 9 punktów, pięć strzelonych i żadnej straconej bramki. Wczoraj Mourinho prowadził swój zespół w pierwszym wielkim meczu tego sezonu i przekonał się, że to, co wychodzi im z maluczkimi, wystarcza też na znane firmy.
Real załatwił sprawę w pierwszym kwadransie. Najpierw Cristiano Ronaldo strzelił z rzutu wolnego, piłka znalazła dziurę w murze ustawionym przez Milan i wpadła do siatki. Chwilę później Ronaldo podał do Mesuta Oezila, a ten pokonał Marco Amelię. Bramkarza Milanu zmyliło to, że piłka odbiła się jeszcze od Daniele Bonery.
Piłkarze Milanu byli w szoku, z niedowierzaniem patrzyli po sobie, szukając tego, który krzyknie i podniesie na duchu resztę. Nikt nie miał w sobie tyle odwagi, przez długi czas Milan tylko się przyglądał, jak w piłkę grają lepsi – zwłaszcza Ronaldo, który pokazuje formę, za którą dwa lata temu dostał Złotą Piłkę. Piłkarz, który w ostatnich czterech meczach strzelił pięć goli, gra tak, jakby czekał tylko na przyjście do klubu Jose Mourinho. Wreszcie ponad własny interes i tanie sztuczki przedkłada zwycięstwo całej drużyny. Real pod portugalską banderą może wypłynąć na szerokie wody bez obawy o starcia nawet z najsilniejszymi.
– Zagraliśmy fantastycznie – mówił po meczu Mourinho. „Taki mecz może dać Madrytowi wreszcie chwilę spokoju” – pisał komentator „Asa”. Gospodarzy żegnały brawa na stojąco, niektórych gości też – ciepło przywitany został Clarence Seedorf, wygwizdany Robinho, który wszedł na boisko w drugiej połowie. Milan w całym meczu oddał tylko dwa celne strzały na bramkę Realu, ale nie było to spotkanie jednostronne.