Samolot wynajęty przez najbogatszy klub świata ma wylądować na poznańskiej Ławicy o 18.15, czyli niewiele ponad dobę przed meczem (jutro o 19, transmisja w Czwórce).
Roberto Mancini zdecydował się na taki wariant, jaki lubił Jose Mourinho, gdy był trenerem Interu: przylecieć na mecz w europejskich pucharach jak najpóźniej, trenować u siebie przed wylotem, a nie na miejscu. Niestety dla Manciniego, to jedna z niewielu rzeczy, które go łączą z Mourinho. Włoski trener nie okazał się lepszy niż Mark Hughes, zwolniony rok temu, gdy szejkowie zaczęli się niecierpliwić kiepskimi wynikami. Teraz powodów do zniecierpliwienia mają więcej, bo mimo fortuny wydanej latem City wciąż pozostaje zbieraniną świetnych piłkarzy, a nie zespołem.
Hughesa ta banda milionerów przynajmniej szanowała, Mancini nie ma u niej posłuchu. Co mecz jakiś piłkarz – w ostatniej kolejce Emmanuel Adebayor – krzyczy do trenera, że w takim ustawieniu nie może grać. Od zwycięstwa z Lechem (w Manchesterze było 3:1) drużyna budowana za pieniądze szejka z Abu Zabi przegrała dwa mecze w Premiership i spadła na czwarte miejsce. Zawiodła w momencie, gdy komentatorzy w Anglii zaczęli w niej dostrzegać poważnego kandydata do tytułu. Za twarde zderzenie z rzeczywistością płaci przede wszystkim Mancini, pytany przy każdej okazji, czy piłkarze grają przeciw niemu.
Na pewno nie grają dla niego. Carlos Tevez przedłużył o trzy dni pobyt w Argentynie, bo tamtejsi lekarze poradzili mu, żeby nie decydował się na długi lot, póki nie wyleczy kontuzji. Kapitan drużyny poleciał się leczyć do Buenos Aires, bo tęsknił za rodziną. Był już z tego powodu nie do zniesienia, więc Mancini się zgodził. Na przedłużenie urlopu też przystał, wiedząc, że szejkowie prędzej wezmą w obronę najlepszego piłkarza niż trenera. W Poznaniu, jak w Manchesterze, Tevez nie zagra. Nie wiadomo, czy piłkarze z Manchesteru pojawią się dziś w ogóle na stadionie przy Bułgarskiej. Trenować tam nie zamierzają, ale być może przyjadą się przespacerować po boisku, gdy Mancini będzie miał konferencję prasową. Pamiętając o ich ostatnich wyczynach, m.in. relacjonowanych przez „Sun“ zabawach Joego Harta, Garetha Barry’ego, Shaya Givena i Adama Johnsona w Szkocji, łowcom autografów polecamy raczej czekanie w okolicach poznańskiego rynku w późnych godzinach wieczornych.