Od czasu gdy na Luisa Figo, wracającego na Camp Nou w barwach wroga, leciały z trybun monety, zapalniczki i świński ryj, na nikogo nie czekano w Barcelonie z taką niechęcią. Grają mistrz i lider, których dzieli w tabeli ledwie punkt. W składach mają 13 mistrzów świata, Leo Messi licytuje się z Cristiano Ronaldo, kto strzeli w tym sezonie więcej goli, ale w centrum zamieszania i tak będzie Jose Mourinho.
Dla wyznawców: geniusz taktyki i motywacji. Dla wrogów: diabeł wcielony. Pewny siebie do granic wytrzymałości. W kabotyństwie zbliżający się już do króla Maradony. Za każdym razem, gdy przyjeżdża na Camp Nou, kibice chcą tego złego ducha z futbolu wypędzić.
To nie będzie jego pierwszy seans nienawiści w Barcelonie. W Lidze Mistrzów zrobił się już z tego serial: Mourinho opluty i wyzwany na lotnisku, gdy przyleciał do Katalonii z Chelsea; Mourinho otoczony na ulicy, gdy jako trener Interu przyjechał ostatniej wiosny na półfinałowy rewanż. A po awansie zlany wodą na środku boiska, bo któremuś z zarządców stadionu puściły nerwy i świętującego wroga potraktował zraszaczami.
Dziś zapewne nie będzie ani lania wody, ani fruwających świńskich łbów, ale wrócą pogardliwe transparenty i okrzyki “Tłumacz, tłumacz”. Choć wszyscy wiedzą, że Mourinho nie był zwykłym tłumaczem Bobby’ego Robsona w Barcelonie, bo przygotowywał mu analizy gry przeciwników. A potem nie był zwykłym asystentem Louisa van Gaala: tak się wyrywał do samodzielnej pracy, że van Gaal pozwalał mu czasem poprowadzić drużynę i wówczas Mourinho był szefem swojego dzisiejszego rywala Pepa Guardioli (“Ech, być muchą na ścianie, kiedy w pokojach Camp Nou Mourinho, Guardiola i van Gaal dyskutowali o taktyce” – napisał swego czasu dziennikarz “Timesa”).
Może byłby szefem Guardioli i teraz, ale latem 2008 Joan Laporta podjął jedną z niewielu genialnych decyzji i zamiast oczywistego kandydata Mourinho wybrał na nowego trenera prowadzącego drużynę rezerw Guardiolę. Tak się zaczęła budowa nowego mitu Barcelony: drużyny polegającej głównie na wychowankach, niekarmiącej się niechęcią, będącej ponad historyczne podziały. Ta nowa Barca uprawia politykę miłości i nawet Real traktuje po przyjacielsku, choć nie zapomina dać mu lekcji (za kadencji Guardioli wygrała z nim wszystkie cztery ligowe mecze). Ale przestaje być tak anielsko, gdy się pojawia Mourinho.