Lech zgromadził w pięciu spotkaniach tyle punktów, że może sobie nawet pozwolić na luksus porażki z FC Salzburg. Takiej sytuacji od dawna żadna polska drużyna nie miała.
Ostatni raz kibice poznańscy denerwowali się 1 grudnia, kiedy Kolejorz najpierw prowadził z Juventusem, a w ostatnich minutach Włosi wyrównali, więc końcówka była szczególnie emocjonująca. Do awansu Lechowi wystarczał remis i osiągnął go – m.in. dzięki młodym zawodnikom, 19-letniemu Mateuszowi Możdżeniowi i 18-letniemu Marcinowi Kamińskiemu, który wcześniej nie grał nawet w ekstraklasie.
Po tym remisie Lech zajmuje drugie miejsce w grupie A, ze stratą dwóch punktów do Manchesteru City, ale z przewagą trzech nad Juventusem. Salzburg zdobył do tej pory zaledwie dwa punkty.
Austriacy i Włosi już się nie liczą. Gdyby nawet Lech przegrał, a Juventus pokonał w Turynie Manchester City i zrównał się punktami z Lechem, na drugim miejscu pozostaną poznaniacy dzięki większej liczbie goli strzelonych na wyjeździe (w Turynie było 3:3, a w Poznaniu 1:1).
Ale oprócz kalkulacji sportowych są jeszcze finansowe. UEFA płaci za zwycięstwo w fazie grupowej Ligi Europejskiej 140 tys. euro, a za remis połowę tej kwoty. Jest więc o co grać. Lech zarobił już milion euro, które UEFA zapłaciła za awans do fazy grupowej, plus 420 tys. za zwycięstwa nad Manchesterem City i Salzburgiem oraz remisy z Juventusem.