[b] Ale jak niemal w każdym meczu, także i w finale szybko strzeliliście dwie bramki...[/b]
Po ośmiu minutach prowadziliśmy 2:0 i wtedy zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Po pierwsze - mieliśmy pecha. Oddaliśmy na bramkę trzynaście celnych strzałów, dwa razy trafiliśmy w słupki a raz w poprzeczkę. Niemcy pięć razy strzelali na naszą bramkę, ale zdobyli trzy gole. Mecz prowadził Anglik Ling, ten sam, który w pierwszym meczu z Niemcami pozwalał Liebrichowi kopać Puskasa. Ling sędziował na tych mistrzostwach tylko dwa razy i akurat były to mecze Węgry - Niemcy. To nie był przypadek. Krzywdził nas w obydwu. W finale przy drugiej bramce powinien odgwizdać faul na naszym bramkarzu Grosicsu. Po strzale Helmuta Rahna piłka przeleciała mi po piszczelu i wpadła w bramkę. Gdybym podniósł nogę o pięć centymetrów bylibyśmy mistrzami świata. Walczyliśmy nawet wtedy, kiedy na sześć minut przed końcem Rahn wyprowadził Niemców na 3:2. Puskas wyrównał, Ling najpierw gola uznał, ale popatrzył, że liniowy, Walijczyk Griffiths macha czerwoną chorągiewką jakby to był 1 Maja i cofnął decyzję.
Nie widać na żadnym filmie tej sytuacji i nie można ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że gol Puskasa był prawidłowy. Ale my wiemy, że był, a w Niemczech jest taki film, który rację przyznaje nam. A przy remisie 3:3 regulamin przewidywał powtórzenie finału za dwa dni. Niemcy nie mieliby w nim szans. My po tym finale znowu byliśmy niepokonani w osiemnastu kolejnych meczach.
[b] Z bohaterów staliście się w oczach Węgrów zdrajcami, bo wicemistrzostwo świata było porażką, niegodną socjalistycznych sportowców.[/b]
Może nie aż tak. Faktem jest, że pociąg, którym wracaliśmy ze Szwajcarii zatrzymał się w Györ, skąd autokarem przewieziono nas do Tata. Na kolacji spotkał się z nami przywódca partii i państwa Matyas Rakosi. Podziękował, ale chłodne to było przywitanie. Po cichu samochody służby bezpieczeństwa rozwiozły nas do domów. Rewolucja jednak się zaczęła. Posądzono nas, że sprzedaliśmy Niemcom mecz za kilka mercedesów. Najbardziej dostało się Puskasowi, który zresztą nigdy nie miał prawa jazdy. Jedynym, który miał mercedesa był nasz trener Gustav Sebes. W dodatku był to samochód służbowy i z kierowcą. Przydzielono mu go, kiedy na rewanż do Budapesztu wiosną 1954 roku przyjechała Anglia. Głupio wyglądał Sebes w ruskiej Pobiedzie, a przecież on był nie tylko trenerem, ale wiceministrem i działaczem powstałej wtedy UEFA. Grosicsa oskarżono o szpiegostwo, zmieniono kierownictwo najważniejszej gazety sportowej, „Nepsportu”. To wszystko i tak nic, w porównaniu z tym, co raptem pięć lat wcześniej spotkało Sandora Szücsa, reprezentanta Węgier, grającego w milicyjnej Dozsy Ujpest. Złapano go na próbie ucieczki do Austrii i po procesie sądowym, będącym farsą sprawiedliwości, natychmiast powieszono. Puskas, który mógł wejść o każdej porze do gabinetu ministra obrony generała Mihaly Farkasa wstawił się za Szücsem, ale było już za późno.