Sześć gwiazd i transport mebli

Jeno Buzanszky, piłkarz węgierskiej „Złotej jedenastki”, mistrz olimpijski z roku 1952 opowiada nie tylko o przegranej w piłkarskich MŚ w 1954

Publikacja: 27.12.2010 18:09

Sześć gwiazd i transport mebli

Foto: ROL

[b]"Rz”: Pańskie nazwisko brzmi po polsku, Czy miał pan coś wspólnego z polską? [/b]

[b] Jeno Buzanszky:[/b] Podobno jest to polskie nazwisko szlacheckie, ale nie słyszałem o krewnych w Polsce. Jestem jednak z tego dumny, bo kiedy na Węgrzech zmieniano ludziom nazwiska na takie, żeby lepiej brzmiały w naszym języku, mnie groziło, że będę się nazywał Buzasz. Ale jakiś decydujący o zmianach urzędnik uznał, że ze względu na szlachtę polską mogę pozostać przy swoim nazwisku.

[b]Na zasadzie Polak - Węgier dwa bratanki?[/b]

Nie sądzę. Węgrom zaczęto zmieniać nazwiska jeszcze przed wojną, bodajże w roku 1938. Ale po 1945, kiedy zaczęliśmy grać dobrze w piłkę i trzeba było podkreślić węgierskie korzenie piłkarzy, tym, u których trudno je było znaleźć lub którzy mieli pecha do nietypowych nazwisk, nadawano nowe. Ferenc Puskas nazywał się Purczeld, jego rodzina pochodziła z Niemiec a on na początku kariery nazywany był Szwabem. Zresztą, nie było w tym przydomku niczego obraźliwego. Gyula Lorant nazywał się Lipovics, Laszlo Budai - Bednarik, Mihaly Lantos - Lendenmayer, Nandor Hidegkuti - Kaltenbrunner. Nasz trener Gustaw Sebes, wiceminister sportu i ważna figura w pionierskim okresie UEFA to Scharenpeck. Ale wszyscy razem tworzyliśmy węgierską „Złotą jedenastkę” - Aranycsapat, która na początku lat pięćdziesiątych była najlepsza na świecie.

[b]To dlaczego nie zostaliście mistrzami świata?[/b]

Bo może świat miał już dość sukcesów małego, komunistycznego kraju i postanowił nas w najważniejszym momencie zastopować.

[b] A może sami byliście sobie winni? Jeśli nie przegrywa się kolejnych 32 meczów, z których 27 kończy się zwycięstwem Węgrów, trudno traktować poważnie przeciwnika nawet w finale mistrzostw świata. Może to zgubiło Węgrów?[/b]

Nieprawda, do wszystkich meczów podchodziliśmy poważnie. Czytałem swoją rzekomą wypowiedź, jakoby Węgrzy grali zgodnie z zasadą: strzelamy szybko dwie bramki a potem się bawimy. Nic podobnego. Mieliśmy świadomość swojej przewagi nad większością przeciwników, ale każdego traktowaliśmy poważnie. Tym bardziej, że otrzymywaliśmy premię za rozmiar zwycięstwa. Za 2:1 nic nam nie płacono. Zaczynało się od 3:1 a premia wzrastała po każdym kolejnym golu. Federacja nie płaciła strzelcom tylko całej drużynie.

[b]A pamięta pan mecz z Polską w Warszawie w roku 1952? Do przerwy prowadziliście 5:0, ale w drugiej połowie Polacy strzelili bramkę i mecz zakończył się wynikiem 5:1. Podobno ktoś z PZPN poprosił Gustava Sebesa żebyście zaprzestali wbijania nam więcej bramek bo zdenerwowane polskie władze gotowe były wycofać piłkarzy z igrzysk olimpijskich w Helsinkach.[/b]

Nic o tym nie wiem. Nie przypominam sobie żeby trener powiedział nam w szatni: 5:0 wystarczy. Proszę pamiętać, że my też jechaliśmy na igrzyska, chcieliśmy je wygrać, więc nie mogliśmy w każdym towarzyskim spotkaniu grać na pełnych obrotach. Przecież kilkanaście dni później pokonaliśmy aktualnych mistrzów olimpijskich, Szwedów, 6:0 a w finale Jugosławię 2:0. W czterech meczach turnieju strzeliliśmy 18 goli a straciliśmy jednego. W dodatku finał z Jugosławią był szczególnym pojedynkiem nie tylko o złoty medal, ale o przywództwo w Europie wschodniej. Oni mieli fantastycznych piłkarzy - Vladimira Bearę w bramce, pomocników Zlatko Cajkovskiego i Vujadina Boskova, którzy potem zrobią wielkie kariery trenerskie w Niemczech i we Włoszech. Ich napastnicy Rajko Mitic i Stjepan Bobek byli jednymi z najlepszych na świecie. To nie był spacerek. W dodatku mecz miał podłoże polityczne, bo marszałek Tito przestał być ulubieńcem Stalina i wymagano od nas abyśmy na boisku pokazali wyższość prawdziwego socjalizmu nad szkołą renegata. W Helsinkach Węgry zdobyły 16 złotych medali. Nagrodą za każdy było 10 tysięcy forintów. My otrzymaliśmy po 20 tysięcy, co stanowiło równowartość dwudziestu przeciętnych pensji.

[b]Anglicy zaprosili was właśnie dlatego, że zostaliście mistrzami olimpijskimi?[/b]

Myślę, że tak. Był rok 1953, Anglicy obchodzili 90 rocznicę powstania swojego związku piłkarskiego i nie mieli pojęcia, że stracą 90-letni dorobek i honor niepokonanych u siebie w domu w 90 minut. Chyba nie traktowali nas poważnie. Tym bardziej, że ostatnim naszym przeciwnikiem przed wyjazdem na Wembley byli Szwedzi. Z trudem zremisowaliśmy z nimi w Budapeszcie 2:2. Trenerem Szwedów był Anglik George Raynor a mecz oglądał też trener Anglików Walter Winterbottom. Po tym co zobaczyli, uznali, że Anglicy łatwo sobie z nami poradzą. Myśmy zresztą wcale nie byli pewni siebie, graliśmy słabo i pierwszy raz po wojnie wygwizdali nas kibice. W tej sytuacji kierownictwo uznało, że nie polecimy do Londynu samolotem, tylko wsiądziemy w pociąg, aby się po drodze wyciszyć.

[b]To musieliście się wyciszać około tygodnia...[/b]

Zrobiliśmy sobie przerwę w Paryżu. Zabrano nas na występy do Moulin Rouge, ale musieliśmy też rozegrać mecz w Billancourt pod Paryżem. Przed wojną, w tamtejszych zakładach Renault pracował nasz trener Gustav Sebes i chodziło chyba o podtrzymanie stosunków z Komunistyczną Partią Francji. Nie wiem dokładnie bo my, piłkarze byliśmy jedynie wykonawcami woli przełożonych. Wygraliśmy z amatorską drużyną Renault Billancourt 18:0 i mogliśmy spokojnie kontynuować podróż do Londynu.

[b]Ile jest prawdy w tym, że kierownictwo węgierskiej ekipy nie widziało pierwszej bramki na Wembley?[/b]

To nie wtedy, myli pan mecze. Podczas igrzysk w Helsinkach Puskas strzelił gola Szwedom w 25 sekundzie. Nasi oficjele jeszcze wtedy wręczali prezenty gospodarzom, więc kiedy usiedli na trybunie i zobaczyli, że Szwedzi rozpoczynają od środka, myśleli, że to początek gry. Zwrócili więc uwagę, że na tablicy jest błędny wynik 1:0 i wtedy im uświadomiono, że to oni są w błędzie. Żeby uniknąć tego rodzaju sytuacji poczekaliśmy z bramką na Wembley do 45 sekundy. Anglicy nie dotknęli piłki, Nandor Hidegkuti strzelił na 1:0 a skończyło się, jak wiemy, na 6:3 dla Węgrów. To był szok dla całego świata.

[b] Na czym polegała wasza przewaga nad Anglikami?[/b]

Na szybkości i taktyce. Po igrzyskach w Helsinkach zmieniliśmy ustawienie. Hidegkuti jako środkowy napastnik cofał się do pomocy a Jozsef Zakarias do obrony, dając początek systemowi 4-2-4, który rozwinęli Brazylijczycy i zostali dzięki temu mistrzami świata. Zresztą, w razie potrzeby, szóstym napastnikiem stawał się pomocnik Jozsef Bozsik. Anglicy nie mogli się w tym wszystkim połapać. Dla nich środkowy napastnik z numerem 9 musiał grać obowiązkowo najbliżej bramki przeciwnika. Krótko mówiąc, szukali Hidegkutiego po całym boisku, ale nie wiedzieli, jak to my mówimy, gdzie mieszka pan Bóg.

[b]Wyciągnęli z tego jakieś wnioski?[/b]

A skąd. Kilka miesięcy później przyjechali na rewanż do Budapesztu. Gościliśmy ich przez siedem dni i pokonaliśmy 7:1. Po tym meczu jechaliśmy na finały mistrzostw świata. Nie mogła ich nie wygrać reprezentacja, która wbija trzynaście goli Anglii w dwóch meczach. Sześciu z nas - Ferenc Puskas, Gyula Grosics, Jozsef Bozsik, Sandor Kocsis, Nandor Hidegkuti i Zsoltan Czibor to były największe światowe gwiazdy. A my, reszta, to tylko transport mebli. Vittorio Pozzo, trener, który przed wojną zdobył z Włochami dwa razy mistrzostwo świata powiedział, że mógłby całe życie bez przerwy oglądać jak Węgrzy grają.

[b]Mówi pan, że światu znudziły się sukcesy małych Węgier i postanowił je przeciąć. Ale przecież nikt wam nie przeszkadzał wygrywać na mistrzostwach kolejno z Koreą, Niemcami, wicemistrzami świata - Brazylijczykami i mistrzami - Urugwajem. Przegraliście dopiero w finale.[/b]

No właśnie. Nie mam wątpliwości, że to nie był przypadek. Najpierw, w grupowym meczu z Niemcami angielski sędzia William Ling patrzył przez palce jak Werner Liebrich trzy razy fauluje Puskasa. Można było odnieść wrażenie, że Niemiec ma na to przyzwolenie. Po tych atakach Puskas nie mógł zagrać przeciw Brazylii i Urugwajowi, czyli dwóm najlepszym drużynom. Mimo to zwyciężyliśmy, chociaż pojedynek z Brazylią był najtwardszym, jaki stoczyłem w życiu. Urugwaj pokonaliśmy po dogrywce, podczas padającego deszczu. Zanim znaleźliśmy miejsce na kolację, byliśmy skonani, spóźniliśmy się w związku z tym na pociąg z Lozanny. Szukaliśmy taksówek i dojechaliśmy nimi do hotelu o 5.30 rano. Myślałem, że łóżko się pode mną zawali - padliśmy ze zmęczenia. A jeszcze przed finałem pod naszym hotelem odbywał się odpust, zabawa trwała do rana, więc nikt się nie wyspał.

[b] Ale jak niemal w każdym meczu, także i w finale szybko strzeliliście dwie bramki...[/b]

Po ośmiu minutach prowadziliśmy 2:0 i wtedy zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Po pierwsze - mieliśmy pecha. Oddaliśmy na bramkę trzynaście celnych strzałów, dwa razy trafiliśmy w słupki a raz w poprzeczkę. Niemcy pięć razy strzelali na naszą bramkę, ale zdobyli trzy gole. Mecz prowadził Anglik Ling, ten sam, który w pierwszym meczu z Niemcami pozwalał Liebrichowi kopać Puskasa. Ling sędziował na tych mistrzostwach tylko dwa razy i akurat były to mecze Węgry - Niemcy. To nie był przypadek. Krzywdził nas w obydwu. W finale przy drugiej bramce powinien odgwizdać faul na naszym bramkarzu Grosicsu. Po strzale Helmuta Rahna piłka przeleciała mi po piszczelu i wpadła w bramkę. Gdybym podniósł nogę o pięć centymetrów bylibyśmy mistrzami świata. Walczyliśmy nawet wtedy, kiedy na sześć minut przed końcem Rahn wyprowadził Niemców na 3:2. Puskas wyrównał, Ling najpierw gola uznał, ale popatrzył, że liniowy, Walijczyk Griffiths macha czerwoną chorągiewką jakby to był 1 Maja i cofnął decyzję.

Nie widać na żadnym filmie tej sytuacji i nie można ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że gol Puskasa był prawidłowy. Ale my wiemy, że był, a w Niemczech jest taki film, który rację przyznaje nam. A przy remisie 3:3 regulamin przewidywał powtórzenie finału za dwa dni. Niemcy nie mieliby w nim szans. My po tym finale znowu byliśmy niepokonani w osiemnastu kolejnych meczach.

[b] Z bohaterów staliście się w oczach Węgrów zdrajcami, bo wicemistrzostwo świata było porażką, niegodną socjalistycznych sportowców.[/b]

Może nie aż tak. Faktem jest, że pociąg, którym wracaliśmy ze Szwajcarii zatrzymał się w Györ, skąd autokarem przewieziono nas do Tata. Na kolacji spotkał się z nami przywódca partii i państwa Matyas Rakosi. Podziękował, ale chłodne to było przywitanie. Po cichu samochody służby bezpieczeństwa rozwiozły nas do domów. Rewolucja jednak się zaczęła. Posądzono nas, że sprzedaliśmy Niemcom mecz za kilka mercedesów. Najbardziej dostało się Puskasowi, który zresztą nigdy nie miał prawa jazdy. Jedynym, który miał mercedesa był nasz trener Gustav Sebes. W dodatku był to samochód służbowy i z kierowcą. Przydzielono mu go, kiedy na rewanż do Budapesztu wiosną 1954 roku przyjechała Anglia. Głupio wyglądał Sebes w ruskiej Pobiedzie, a przecież on był nie tylko trenerem, ale wiceministrem i działaczem powstałej wtedy UEFA. Grosicsa oskarżono o szpiegostwo, zmieniono kierownictwo najważniejszej gazety sportowej, „Nepsportu”. To wszystko i tak nic, w porównaniu z tym, co raptem pięć lat wcześniej spotkało Sandora Szücsa, reprezentanta Węgier, grającego w milicyjnej Dozsy Ujpest. Złapano go na próbie ucieczki do Austrii i po procesie sądowym, będącym farsą sprawiedliwości, natychmiast powieszono. Puskas, który mógł wejść o każdej porze do gabinetu ministra obrony generała Mihaly Farkasa wstawił się za Szücsem, ale było już za późno.

[b] Pan też w jakiś sposób odczuł porażkę w finale mistrzostw świata?[/b]

Na szczęście nie. I nie byłem zawodnikiem Honvedu, który w okresie prawdziwej rewolucji i inwazji radzieckiej tułał się po świecie. Mieszkałem w Dorog koło Esztergom, 38 km od Pesztu. W tamtejszej kopalni pracowało 12 tysięcy ludzi a ja byłem szefem kadr. Pracowałem cztery godziny dziennie. Wprawdzie na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych byłem w wojsku, proponowano mi pozostanie w nim i stopień oficerski, ale chłopski rozum kazał mi pozostać w moim mieście. Jeszcze wtedy można było odmówić. I dobrze zrobiłem. Moja żona też pracowała w kopalni. Mieliśmy w związku z tym roczny deputat węgla. Ja pięć i pół tony, ona połowę tego. Aż nadto, więc sprzedawaliśmy ten węgiel. Nie dorobiłem się, nie jestem ani bogaty, ani biedny. Ludzie mnie szanują, ale ja siebie też. Skończyłem studia trenerskie, kurs sędziowski, pracowałem w federacji piłkarskiej. Opowiadam ludziom o pięknej przeszłości, udzielam się w organizacjach charytatywnych. Mam szczęśliwe życie. Kiedy leciałem do Warszawy i w Budapeszcie stanąłem w korku przed lotniskiem, samolot na mnie poczekał. A część drogi spędziłem w kabinie pilotów. Dobrze się czuję. Mam dopiero 76 lat plus VAT. Acha, i z 49 meczów, w których grałem, reprezentacja Węgier przegrała tylko trzy.

Piłka nożna
Mateusz Skrzypczak. Z Poznania przez Białystok do kadry
Piłka nożna
Wojciech Szczęsny zostanie w Barcelonie na dłużej? Rozmowy już trwają
Piłka nożna
Pierwsze w tym roku zgrupowanie kadry. Robert Lewandowski: zaczynamy od zera
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka nożna
Zgrupowanie reprezentacji. Odzyskać zaufanie kibiców
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń