Zimą przybyło kilka gwiazd i jeden nowy stadion. Kluby nie bały się też ryzykować, kupując anonimowych piłkarzy, wszystkie drużyny wyjechały za granicę, by przygotowywać się w cieple. W piątek wracają na krajowe boiska. Nikt nie wzmocnił się na tyle, by inni mieli się bać.
Największą zaletą polskiej ekstraklasy wciąż jest to, że jest nasza. Zimą odeszło kilku piłkarzy, którzy dodawali jej barw. Nie ma już w Wiśle braci Brożków, a Paweł to przecież dwukrotny król strzelców. Wyjechali też Kamil Grosicki i Sławomir Peszko, którzy w Jagiellonii i Lechu robili dużo wiatru, nie ma Marcina Robaka – strzelca z Łodzi – i Macieja Iwańskiego – rozgrywającego z Legii.
Polska liga pogodziła się ze swoją rolą. Dostarcza piłkarzy przeciętnym klubom zagranicznym, rzadko kiedy produkuje brylanty takie jak Robert Lewandowski. Kupuje także za granicą, jednak ciągle zawodników, o których istnieniu dowiadujemy się po poszukiwaniach w Internecie.
Wieżę Babel postawiono w Krakowie. I akurat tam nie jest to wieża z przeceny, do Wisły nie sprowadzono piłkarzy z obcymi paszportami tylko dlatego, że są tańsi od Polaków. Ci, których wybierali Holendrzy Robert Maaskant i Stan Valckx, zarabiają w granicach 300 – 400 tysięcy euro rocznie, a zimą znowu przyszło ich tylu, że realne szanse na występy w pierwszym składzie ma tylko dwóch Polaków – Radosław Sobolewski i Patryk Małecki.
W swoim ostatnim złotym okresie Wisła czarowała dzięki Polakom – u Henryka Kasperczaka Europę podbijali Maciej Żurawski, Kamil Kosowski czy Mirosław Szymkowiak. Teraz mistrzostwo Polski mają zdobyć ci, którzy pewnie nie wiedzą, że Wisła to także nazwa rzeki.