Rzut wolny wykonywał Dani Alves, strzelił mocno, ale prosto w Szczęsnego. Polak złapał piłkę i od razu pokazał w stronę ławki rezerwowych, że stało się coś złego. Była 16. minuta, Szczęsny do tej pory wiele pracy nie miał.
Kilka minut później pisał do ojca esemesa z szatni. Palec wygiął się nienaturalnie, Wojciech stracił w nim czucie, nie mógł go wyprostować. Wiedział, że dalsza gra nie ma sensu. Nie płakał, nie załamywał się, zszedł z boiska tak szybko, jak się dało. Na jego miejsce pojawił się Manuel Almunia.
Bez strzału
Z Almunią polscy bramkarze Arsenalu mają problem. Dwa lata temu Hiszpan był numerem jeden, Łukasz Fabiański siedział na ławce rezerwowych, a Szczęsny wydawał się żółtodziobem. Almunia swój upadek przeżył bardzo mocno. Jako rezerwowy stał się nieznośny, straszył, że odejdzie, ale kiedy nikt go na siłę nie zatrzymywał, po prostu spuścił głowę. Kiedy wczoraj wbiegł na Camp Nou szeroko się uśmiechnął. Kilka miesięcy temu Fabiańskiego wyeliminowała kontuzja barku, teraz Szczęsnego – wybity palec. Ile potrwa rehabilitacja – na razie nie wiadomo. Szczegółowe badania przeprowadzone zostaną dzisiaj w Londynie, ale jeśli potwierdzi się wstępna diagnoza mówiąca o naderwaniu więzadła, a być może także złamaniu palca – polski bramkarz w tym sezonie już nie zagra.
Arsenal, tak chwalony po pierwszym meczu za dojrzałość, pokazał, że słabo działa pod presją. Na wielkim stadionie przeciwko wielkiej drużynie poczuł się zagubiony. Statystyki są wymowne. Przez 90 minut piłkarze Arsene'a Wengera nie strzelili ani razu na bramkę Barcelony. Wymienili 190 podań, rywale – 724.
Jeśli mecz w Barcelonie miał być egzaminem dojrzałości, dzieciaki Wengera czeka poprawka – we wrześniu, w kolejnej Lidze Mistrzów. Francuski trener powtarzał, że jego drużyna nie może przez cały mecz się bronić, a nie robiła nic innego. Arsenal postanowił grać jak Inter, któremu przed rokiem udało się zatrzymać Barcelonę w półfinale. Tyle że Inter miał lepszych obrońców.