„La Decima“ – to jest hasło, które wiosna w wiosnę pęta nogi piłkarzom Realu. Mają gonić za dziesiątym Pucharem Europy, a od sześciu lat kończą Ligę Mistrzów w tym samym miejscu.
Z ich porażek w 1/8 finału można by układać kolejne rozdziały dziejów wstydu na Santiago Bernabeu: wyeliminowani przez Juventus po dogrywce, przez Arsenal po golu Thierry’ego Henry’ego, przez zlekceważony Bayern, przez zlekceważoną Romę, przez Liverpool, który dziewięciokrotnych zdobywców pucharu upokorzył, strzelając im pięć goli, nie tracąc żadnego, wreszcie przez Lyon, który ostatniej wiosny wygrał jedną bramką u siebie, a w rewanżu potrafił zremisować.
Gdy ostatni raz Realowi udało się przejść 1/8 finału – niedaleko zaszedł, przegrał w ćwierćfinale z Monaco – Jose Mourinho prowadził Porto do Pucharu Europy. Dziś ma być tarczą chroniącą Real od kolejnego wstydu. Po to go sprowadzono: by zatrzymał Barcelonę i w pierwszym sezonie pracy w Madrycie zdjął klątwę 1/8 finału, a w następnym wygrał Ligę Mistrzów. Z Barceloną mu się na razie nie udaje, w LM ma ratować reputację.
Wiele wskazuje, że z powodzeniem. Jego Real wygrywa na Santiago Bernabeu każdy mecz, po remisie 1:1 w Lyonie rywale muszą atakować, dla Mourinho to sytuacja marzenie. Lyon nie przegrał jednak z Realem ostatnich siedmiu spotkań, a dziś wystarczy, że strzeli jedną bramkę i może się bronić. Rok temu też Real widział się w ćwierćfinale, aż Miralem Pjanić strzelił kwadrans przed końcem i zaczęła się panika.
Prezes Olympique Jean-Michel Aulas mówi, że Real się boi i Mourinho ustawi drużynę na 0:0. – Pan Aulas wie najlepiej – odpowiada cierpko Mourinho. – Nie mamy problemu z tym, że przez sześć lat nam się nie wiodło. Jeśli nie wygramy Ligi Mistrzów teraz, to spróbujemy za rok – mówi Portugalczyk. – Dla nas to marzenie, a nie obsesja. To istotna różnica: w poprzednim sezonie mój Inter miał marzenie, a Barcelona obsesję finału, i zobaczcie, jak się skończyło – tłumaczy.