Jest w ćwierćfinale dwóch oligarchów ze Wschodu. Roman Abramowicz i Rinat Achmetow. Dorobili się bardzo szybko, nie zawsze w jasnych okolicznościach, pompują w futbol setki milionów euro, ale poza tym niewiele ich łączy.
Abramowicza piłka zauroczyła nagle, Achmietow był kibicem od dawna. Abramowicz urodził się w Saratowie, zarobił w Moskwie, rządził na Czukotce, wybrał klub z Londynu. Achmietow jest z Doniecka, tu zarobił, tu rządzi, tu wydaje. Jeden lubi blichtr, drugi cień.
Rosjanin przejął Chelsea, gdy już grała w Lidze Mistrzów i od tego czasu tylko dwa razy zabrakło jej w półfinale, a finał w 2008 r. przegrała z Manchesterem dopiero po karnych i dziś (transmisja w nSporcie, rewanż 12 kwietnia) ma mu się za tamtą porażkę zrewanżować. Chelsea i Manchester od sześciu lat nie dopuszczają nikogo do tytułu w Premiership, teraz też zapewne tak będzie, bo Manchester prowadzi z dużą przewagą. United grali ostatnio lepiej, ale to Chelsea ma więcej rachunków do wyrównania (za finał, za to, że straci tytuł, choć sezon w Premiership zaczęła fenomenalnie) i wygrała ich ostatnie spotkanie w lidze. Na sukcesie w tym sezonie zależy jej szczególnie, bo finał jest w Londynie, ale to akurat wróży jej jak najgorzej, bo jeszcze żaden klub nie grał finału LM w swoim mieście.
Achmetow czekał cztery lata, zanim mu się udało w ogóle wepchnąć do LM. Piętnaście, zanim Szachtar dotrwał w niej do wiosny. I nie tylko inwestował, ale też jak mało który oligarcha potrafił zarabiać na transferach (m.in. Dmytro Czyhryńskiego do i z Barcelony). A już jeśli chodzi o cierpliwość do trenerów, Rinat z Doniecka do stereotypu wschodniego nuworysza pasuje tak, jak tamtejsze kopalnie do barcelońskiej Rambli.
Abramowicz przez osiem lat w Chelsea zatrudniał siedmiu trenerów. Achmetow od 1996 r. tylko pięciu. Z Mirceą Lucescu wytrwał już siedem lat, dał Rumunowi w klubie władzę niemal absolutną, taką jaką sam ma po ostatnich wyborach na Ukrainie.