Święto piłki co cztery dni, cztery klasyczne spotkania w dwa i pół tygodnia – taki plan zarysował się już po pierwszych ćwierćfinałowych zwycięstwach w Lidze Mistrzów: Realu nad Tottenhamem 4:0 i Barcelony nad Szachtarem 5:1.
Początkiem serialu jak z kolorowego snu kibica będzie mecz ligowy w Madrycie, na Santiago Bernabeu. W lidze lepszą sytuację ma Barcelona. Drużyna Pepa Guardioli prowadzi z przewagą ośmiu punktów nad najsławniejszym rywalem. W listopadzie Leo Messi i koledzy wygrali u siebie 5:0, to wystarcza, by rewanż piłkarzy Jose Mourinho był pełen pasji.
Oczywiście powodów do skoków adrenaliny na boisku, trybunach i przed telewizorami jest znacznie więcej. To rywalizacja niebanalnych osobowości trenerskich i najjaśniejszych gwiazd futbolu. Liderzy Messi i Ronaldo strzelają tyle bramek, że są bliscy poprawienia rocznych rekordów życiowych. Argentyńczyk już swój (47) wyrównał, Portugalczykowi (40) brakuje dwóch goli. Grand Derbi to zresztą nie tylko czysta piłka, mocnych przypraw do meczów dodają historyczne podteksty polityczne i społeczne. Napięcie zwiększają klubowe ograniczenia kontaktów z mediami, okres wzmożonych treningów i budowania koncentracji za zamkniętymi bramami stadionów.
W środę, tylko cztery dni po spotkaniu ligowym, kluby zagrają w Walencji o Puchar Króla (Copa del Rey), czyli Puchar Hiszpanii. To jedyny zaszczyt, którego nie zdobył kapitan Realu Iker Casillas. Tęsknota kapitana i pozostałych piłkarzy z Madrytu za tym trofeum trwa już 18 lat. Barcelona zdobyła je ostatnio dwa lata temu, po raz 25. Lepszej drużyny w tych rozgrywkach nie ma, Real miał w rękach puchar 17 razy.
Nikt do końca nie wie, jak potoczy się El Clasico, to też przyciąga do telewizorów. Można tylko przypuszczać, że przed sobotą trochę większy ból głowy miał jednak trener Pep Guardiola. Stracił napastnika Bojana Krkica, kontuzje Carlesa Puyola i choroba Erica Abidala rozbiły mu obronę. Za kartki nie zagra Javier Mascherano. Pocieszenia może szukać w statystyce: jako trener grał z Realem pięć razy i pięć razy wygrał.