Pepe, czyli obrońcy muszą być szaleni

Sunie od bramki do bramki i żywemu nie przepuści. Jest dziś dumą Realu Madryt, ale bywał też jego wstydem

Aktualizacja: 23.04.2011 02:01 Publikacja: 22.04.2011 21:06

Pepe

Pepe

Foto: AFP

Ogolony na łyso, groźnie patrzący, nie wygląda na kogoś, kto czasami zabiera ze sobą na boisko różaniec. Mówią w Madrycie, że to niespotykanie spokojny i delikatny człowiek, tylko coś w niego podczas meczów wstępuje. Im wyższa stawka, tym wstępuje bardziej.

Rywale nie lubią z nim walczyć. Masz przeciw sobie Pepe, masz problem. Pepe cię dopadnie. Jeśli nie podczas meczu, to w tunelu, jak tydzień temu piłkarzy Barcelony. Wślizgiem, kopnięciem, łokciem, otwartą dłonią, czasami przypadkiem, czasami nie.

Grają hormony

To nie jest wyrachowany boiskowy gangster w stylu Marco Materazziego, który gra czysto, tylko jak się pomyli. Jego po prostu testosteron z adrenaliną pchają raz na dobrą, raz na złą drogę. Barceloński "Sport" kpi, że gdyby sędziowie karali wszystkie faule Pepe, to wytrwałby na boisku tak krótko jak książka w domu Sergia Ramosa. Ale w dwóch ostatnich meczach z Barceloną jakoś wytrwał. I nawet ci, których oburza taki futbol pod dyktando hormonów, przyznają, że był najlepszy.

Wysoki i chudy, wydaje się niezgrabny, ale czasami gra jak człowiek guma. Jest szybki, a do tego wytrzymały, jakby się urodził na kenijskim płaskowyżu, a nie na wybrzeżu Brazylii. I co najgorsze dla rywali, nie dość, że dobrze przewiduje ich ruchy, to sam też nieźle kopie piłkę. Kiedy jako nastolatek przyleciał do Europy i zaczynał na Maderze, w Maritimo Funchal, bywał nawet rozgrywającym. Potrafi zawstydzić, gdy nie tylko odbierze piłkę, ale jeszcze poda tak, że jest groźnie. Leo Messiego doprowadził przed tygodniem na Santiago Bernabeu do takiej furii, że piłkarz podejrzewany o to, że emocji nie umie odczuwać, kopnął piłkę z wściekłością w kibiców Realu.

Seria meczów Realu z Barceloną jest dopiero w połowie – w najbliższą środę grają w półfinale Ligi Mistrzów, sześć dni później jest rewanż – ale już zrobiła z Pepe gwiazdę. Nie jest wcale takie pewne, że katalońska mozaika podań to perpetuum mobile, skoro dwa razy z rzędu się rozsypała, uderzając o Pepe. Z nim na barykadzie Real najpierw w lidze przerwał serię porażek z Barcą, a kilka dni później pokonał ją w finale Pucharu Króla. W obu meczach Pepe dostał od Jose Mourinho jasny rozkaz: masz wpaść do maszynowni Barcelony, połamać i pourywać, co się da, tak żeby zamiast robić swoje, biegali od awarii do awarii. W pierwszym meczu był murem wokół Messiego, w drugim krążył bliżej bramki rywali. Przy kontratakach bywał i środkowym napastnikiem, w jednej sytuacji trafił piłką w słupek.

Bije, przeprasza, bije

To w Realu narodziło się słynne powiedzenie Ferenca Puskasa o tym, że w drużynie jedni są od tego, by grać na fortepianie, a inni, żeby ten fortepian nosić. Pepe w takiej formie jak dziś jest i pianistą, i tragarzem, a jakby trzeba było, to wziąłby na plecy jeszcze sekcję dętą.

Wydaje się nawet, że zaczął lepiej panować nad swoimi demonami, choć z nim nigdy nic nie wiadomo. Katastrofa może nadciągnąć w każdej chwili. Na to pewnie teraz liczą w Barcelonie: że w maszynie zwanej Pepe znów w którymś momencie pójdą bezpieczniki i zniszczy sama siebie. Było już trochę tych bójek, brutalnych fauli i awantur. Najgłośniejsza dwa lata temu, gdy Pepe rzucił się bić rywala z Getafe za to, że zbyt łatwo upadł po starciu w polu karnym. Javi Casquero jeszcze nie zdążył wylądować, a już Pepe kopnął go w nogi, chwilę później – już leżącego – w plecy. Odciągany przez kilku piłkarzy wrócił, żeby Casquero jeszcze złapać za włosy, przejść po jego ręce i kostce, dać dwóm innym rywalom w twarz, obrazić sędziów. Dostał wtedy karę dyskwalifikacji aż na dziesięć meczów. Mówił, że gdy obejrzał powtórkę, nie poznał siebie, zastanawiał się, czy nie kończyć kariery ze wstydu. Z nim tak jest: szybki do bicia, jeszcze szybszy do przeprosin. Po środowym finale Pucharu Króla też prosił kibiców Barcelony o wybaczenie. Zachował się rzeczywiście jak idiota: kiedy po golu Cristiano Ronaldo piłkarze Realu biegli świętować, on stanął i trzy razy pokazał kibicom gest Kozakiewicza. Ale się potem uderzył w piersi.

Imię z encyklopedii

Pepe zwykle gra w Realu na środku obrony, razem z Ricardo Carvalho. Tworzą parę, która się w Hiszpanii kojarzy literacko i przewrotnie, bo Pepe Carvalho to detektyw z kryminałów nieżyjącego już Manuela Vasqueza Montalbana, zaprzysięgłego kibica Barcelony. Mourinho zdecydował się jednak ostatnio rozbić tę parę. Kilkanaście dni temu przesunął Pepe z obrony do pomocy, na pozycję, którą brazylijski Portugalczyk zna z reprezentacji.

Gra dla Portugalczyków, bo Brazylijczycy go nie chcieli. Opuszczał ojczyznę dziesięć lat temu jako piłkarz nieznany. Wychowanek Corinthians, ale tego prowincjonalnego, z miasta Maceio, a nie z Sao Paulo.

Pochodzi z biednej, wielodzietnej rodziny, ale nie ze slumsów. Encyklopedia w domu była, stąd jego przedziwne imiona. Nazywa się Kepler Laveran Lima Ferreira. Ojciec chciał, by wszyscy jego synowie mieli imiona na "K". Wertował encyklopedię, spodobała mu się notka o Johannesie Keplerze, wertował dalej, znalazł Charlesa Laverana. Ochrzcił syna nazwiskami niemieckiego astronoma i francuskiego parazytologa noblisty, a potem i tak wołał na niego Pepe, bo mu było wygodniej.

Syn miał talent i przez Napoli, drużynę z dzielnicy, i Clube de Regatas Brasil, lokalny klub z tradycjami, trafił do Corinthians. Przedziwnego klubu, który powstał niespełna 20 lat temu, nie po to, żeby wygrywać, tylko żeby handlować piłkarzami. Zanim wyeksportował Pepe na Maderę za 40 tysięcy dolarów, sprzedał do Benfiki Lizbona Deco, choć ten w Maceio nie zdążył zagrać żadnego meczu.

Potem i Pepe, i Deco zagrali dla Portugalii. Obaj, choć w różnym czasie, wyrośli na gwiazdy w FC Porto (Pepe odszedł tam z Maritimo w 2004 roku), obaj też trafili do królestwa Jorge Mendesa, najpotężniejszego menedżera piłkarskiego.

Luiz Felipe Scolari, były brazylijski trener Portugalii, który przekonał ich do gry dla drugiej ojczyzny, i Mourinho, którego Deco był wiernym żołnierzem kiedyś, a Pepe jest teraz, to też ludzie Mendesa. Dużo tych zbiegów okoliczności. To dlatego gdy Pepe przechodził cztery lata temu z Porto do Realu za aż 30 mln euro, podejrzewano, że to jakaś forma rozliczeń obu klubów z menedżerem, bo suma wydawała się absurdalnie wysoka. Ale dziś widać, że może rzeczywiście był tyle wart.

Perfekcjonista

Pepe to kawalarz z grupy Cristiano Ronaldo i Marcelo, ale jest inny niż Cristiano. Bardziej serdeczny, refleksyjny, nie kocha się w sobie. Bardzo religijny, ale mówi o tym rzadziej niż Kaka, zresztą w ogóle nie lubi rozmów na swój temat. Od kilku lat jest z Portugalką Sofią, która w Madrycie studiuje medycynę. Rodzicom i rodzeństwu postawił w Maceio wielką willę, ale czuje się już bardziej związany z Europą, z Portugalią, strasznie krzyczy, śpiewając hymn.

Jest obsesyjnie pracowity, to go akurat łączy z Cristiano.  Ta właśnie obsesja perfekcjonizmu –  jak wspominają kolejni jego trenerzy – sprawia, że Pepe, gdy czuje, że zawalił, wpada w szał i bije. Ale i tak chcieli go mieć w swoich drużynach, wiedząc, że bardziej oddanego piłkarza nie znajdą.

Jak Mourinho każe, to on Barcelonie nie odpuści aż do  3 maja i ostatniej minuty rewanżu w Lidze Mistrzów na Camp Nou. Oczywiście, jeśli sędziowie pozwolą.

Ogolony na łyso, groźnie patrzący, nie wygląda na kogoś, kto czasami zabiera ze sobą na boisko różaniec. Mówią w Madrycie, że to niespotykanie spokojny i delikatny człowiek, tylko coś w niego podczas meczów wstępuje. Im wyższa stawka, tym wstępuje bardziej.

Rywale nie lubią z nim walczyć. Masz przeciw sobie Pepe, masz problem. Pepe cię dopadnie. Jeśli nie podczas meczu, to w tunelu, jak tydzień temu piłkarzy Barcelony. Wślizgiem, kopnięciem, łokciem, otwartą dłonią, czasami przypadkiem, czasami nie.

Pozostało 93% artykułu
Piłka nożna
Robert Lewandowski kontuzjowany. Nie zagra w reprezentacji Polski
Piłka nożna
Nieoczekiwana porażka Barcelony. Wielka stopa Roberta Lewandowskiego
Piłka nożna
Lech znokautował Legię po przerwie. W końcu widowisko w hicie Ekstraklasy
Piłka nożna
Bartosz Slisz zniszczył marzenia Leo Messiego. Niespodzianka w MLS, a w tle polski sędzia
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Piłka nożna
Liverpool nie do zatrzymania. Ani w Europie, ani w Anglii
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje