To nie był przypadek, szczęście ani zbieg okoliczności. Piłkarze Roberta Maaskanta przyjechali do Gdańska, jak po swoje. 3:0 to była egzekucja, gospodarze nie oddali nawet jednego celnego strzału.
W tym sezonie nie można wnioskować, że mecz będzie ciekawy na podstawie miejsca, jakie drużyny zajmują w tabeli. Lechia była trzecia, ale nie wiadomo dlaczego mówi się o niej, że prezentuje ładny, atrakcyjny futbol i powinna grać w europejskich pucharach.
Klęska Jagiellonii
Pozycja niektórych klubów wynika tylko ze słabej konkurencji. W żadnej poważnej lidze na podium nie znalazłaby się drużyna z dwunastoma porażkami.
Do mety na pierwszym miejscu powinna dojechać Wisła. Przegrała dwa mecze, jednak pewne zwycięstwo w Gdańsku powinno dać jej rozpęd do końca miesiąca. Do składu wrócił Cwetan Genkow i zdobył pierwszego gola, ale tak naprawdę wypracował go Patryk Małecki. Piękna była też trzecia bramka, którą strzałem niemal dokładnie z połowy boiska zdobył Michaił Siwakow. Paweł Kapsa, chętnie opowiadający o tym, jak dużo lepszy jest od swojego konkuretna Sebastiana Małkowskiego, stał wysunięty z bramki o kilkanaście metrów, ale czasu na powrót miał naprawdę dużo.
– Niestety coraz mniej gramy w piłkę, a coraz częściej ją kopiemy – mówił trener Jagiellonii Michał Probierz. Przed meczem z Widzewem twierdził, że jego piłkarzom poważna wpadka przytrafia się tylko raz na rundę. Tydzień temu Jagiellonia przegrywała do przerwy 0:3 z Polonią Bytom, jesienią 0:3 do przerwy było w meczu z Widzewem Łódź.