Korespondencja z Londynu
Każdy, kto dziś patrzy na Wembley, obwieszone znakami UEFA, Barcelony i Manchesteru, albo na Hyde Park, którym zawładnęło miasteczko Champions League, przyzna: 1992, to był rok. UEFA wymyśliła Ligę Mistrzów: fabrykę prestiżu i pieniędzy, a Rupert Murdoch wymyślił luksusową Premier League. Barcelona wreszcie wygrała Puchar Europy. Manchester United wyruszył w drogę po pierwsze od ćwierć wieku mistrzostwo. To, które stanie się tytułem założycielskim dla całej dynastii trofeów Aleksa Fergusona: w Anglii, Europie i na świecie.
W sobotę w Londynie zagrają ze sobą kluby, które najlepiej wykorzystały tamten moment zmiany w futbolu, pogodę dla pięknych i bogatych. Barcelona od 1992 roku wygrała tyle samo mistrzostw Hiszpanii co wcześniej przez ponad 90 lat istnienia. Manchester uczynił z Premier League swoje królestwo (wygrał ją aż 12-krotnie, wcześniej był mistrzem Anglii tylko 7 razy) i z klubu, który zawsze wstaje z upadków, zmienił się w taki, który nigdy nie upada. Może najwyżej zadrżeć.
Barcelona i Manchester mają po trzy Puchary Europy, po dwa z nich zdobyte już w erze Ligi Mistrzów. Częściej LM wygrywały Real z Milanem, po trzy razy. Ale Milan już od dawna nie ma tego wdzięku, który można by zamienić na setki milionów zysku. A Real przez ostatnie kilka sezonów był w Europie halabardnikiem. I ani się obejrzy, jak Barcelona przegoni go też w wyciskaniu milionów euro ze wszystkiego, co związane z klubowymi barwami. Sztafaż klubu, w którym pieniądze są tylko dodatkiem do piękna i przeżyć, już porzuca. To ostatni finał, w którym ją widzimy bez logo sponsora na koszulce.
Jeśli Barca w sobotę wygra, Pep Guardiola stanie się najbardziej utytułowanym trenerem, który ją prowadził. Dla Aleksa Fergusona zwycięstwo oznaczałoby zrównanie się z Bobem Paisleyem, jedynym trenerem, który – z Liverpoolem – wygrał Puchar Europy trzy razy.