Najbardziej polski klub w Turcji znajduje się w mieście, które dla tamtejszego futbolu jest tym, czym Neapol dla calcio. Trabzon też leży daleko od centrum, pielęgnuje w sobie niechęć do metropolii, ma piękną historię portowego miasta, w którym teraźniejszość czasami skrzeczy. I kibicuje swojemu klubowi na granicy szaleństwa.
Jest jednym z dwóch miast, które umiały wyrwać mistrzostwo Stambułowi. Oprócz niego zrobiła to jeszcze Bursa, ale tylko raz, rok temu. A Trabzonspor tytułów zdobył aż sześć. Inna sprawa, że wszystkie dawno: między 1976 a 1984 rokiem. Bo dobry futbol wybuchł tam dopiero na początku lat 70., wtedy klub awansował do pierwszej ligi i potem już nigdy z niej nie spadł.
Od tego czasu kibice w każdym kolejnym sezonie wypatrują mistrzostwa. Jak wspominał Mirosław Szymkowiak, pierwszy polski piłkarz w Trabzonie, ta dzikość serc ma swoje miłe strony, kibice są gotowi nosić na rękach. Ale mogą też przyjść z kamieniami.
Trabzonspor bywał nazywany cmentarzem trenerów. Senol Gunes – doprowadził Turcję do trzeciego miejsca na mundialu 2002 – kiedyś legenda Trabzonu jako piłkarz, pracuje tutaj czwarty raz. Udało mu się wytrwać już dwa lata.
Widokami i urokiem Trabzon nie powala, nawet jak się dobrze zestawi zdjęcia, ale rozwija się szybko, choć wciąż jest uważany za zacofany. Klubowi trudno zatrzymać piłkarzy, gdy zgłoszą się po nich rywale ze Stambułu (tego lata propozycji nie oparł się Ceyhun, młody obrońca mający za sobą kilka meczów w reprezentacji). Szymkowiak narzekał na nudę i samotność, porozmawiać od serca mógł tylko po rosyjsku z azerskim lekarzem klubu (niedawno zmarł). W końcu zdecydował się przerwać karierę, wiedząc, że to jedyny sposób wyrwania się do Polski, bo Turcy o puszczeniu go do innego klubu nie chcieli słyszeć.