Kiedy pyta się go o ludzi, dzięki którym zaszedł tak daleko, mówi o dwóch kobietach. W trudnych chwilach na boisku przypomina sobie mamę, która ciągle mu powtarza, że ma się starać, nawet gdy przegrywa 0:6 z Hiszpanią. Żona wyciągnęła go za uszy wtedy, gdy pogubił się w życiu, a teraz dba o jego dobre samopoczucie, dietę i pilnuje, żeby się wysypiał. Przynajmniej do września – wtedy zostanie ojcem i – jak mówi – reprezentacja Polski będzie miała jednego kibica więcej.
Adrian Mierzejewski, chociaż właśnie stał się najdroższym piłkarzem sprzedanym z polskiej ligi, na gwiazdę się nie nadaje. Mówi cicho, chociaż ma więcej do powiedzenia niż ci, którzy krzyczą. Przez dwa lata nie przyzwyczaił się do życia w Warszawie. Przeszkadzały mu korki, nie lubi także zgiełku wokół siebie. Kiedy mógł, uciekał do rodzinnego Olsztyna pooddychać i porozmawiać o piłce z pierwszym trenerem – ojcem Marianem Mierzejewskim, który zapewnił kiedyś Stomilowi awans z trzeciej do drugiej ligi.
W Płocku wziął ostry zakręt, pierwsze pieniądze uderzyły mu do głowy
Polonia kupiła Adriana Mierzejewskiego z Wisły Płock na początku 2009 roku, płacąc tylko ekwiwalent za wyszkolenie – 500 tysięcy złotych. W Płocku piłkarz brał największy zakręt w życiu. Zaczął grać z dużo starszymi od siebie w drugiej lidze już jako 17-latek, dostał pierwsze pieniądze i zaszumiało mu w głowie. Opinia o nim jako o królu kasyna zniechęcała kolejnych kontrahentów. Dziś do hazardu się nie przyznaje, natomiast do porannych powrotów z dyskotek jak najbardziej. Zawodowego piłkarza zrobiła z niego dopiero dziewczyna.
Ale dół był na tyle głęboki, że nie dało się z niego wyjść od razu. Mierzejewski był wypożyczany do Zagłębia Sosnowiec, a w 2006 roku biegał po boiskach czwartej ligi jako zawodnik Mazowsza Płock. Mówi, że miałby problem z pokazaniem na mapie miejscowości, które odwiedził z tą drużyną. Przebierał się w barakach.