Na stadionie płacz, demolka i policyjna eskorta dla piłkarzy. Wokół stadionu – wojna domowa. Płonące samochody, wybite szyby sklepów, kilkudziesięciu rannych. A to wszystko ledwie miesiąc po obchodach 110-lecia istnienia River. Klubu, który jeszcze ani razu nie spadł. Mistrzostwo Argentyny zdobył rekordowe 33 razy. Tylko w ostatnich 20 latach sprzedał za setki milionów euro piłkarzy, z których można by ułożyć dwie reprezentacje.
Ostatnie mistrzostwo było trzy lata temu, a potem już coraz głębszy kryzys, aż wreszcie River Plate przegrali baraże o utrzymanie z drugoligowym Belgrano. Kibice przerwali pierwszy mecz, niedzielny rewanż też, dzicz ubrana w klubowe koszulki rozbijała miasto i swój stadion. Ale sam spadek był banalny: River jest dziś po prostu słabą drużyną.
W drugiej lidze River Plate ląduje jako klub rozkradziony przez szemranych pośredników i zdewastowany przez nieudolnych działaczy. Ilekolwiek by tu przez ostatnie lata wrzucono pieniędzy, wszystkie ginęły. Blisko 7 mln dolarów rocznie dawali wielcy sponsorzy, Adidas i Petrobras, kolejne 7 mln telewizja. A dług tylko rośnie, przekroczył już 25 milionów dolarów.
Nie wiadomo, czy będzie za co utrzymać klub w drugiej lidze, bo tam z praw telewizyjnych dostaje się tylko milion dolarów rocznie. Ale prezes Daniel Passarella powiedział, że nie ustąpi. – Można mnie stąd zabrać tylko nogami do przodu .
Kryzys River to lustro argentyńskiego futbolu. Większość klubów ma podobne problemy: z menedżerami zabierającymi najlepszych piłkarzy na swoich warunkach, z przemocą kibiców. Na Copa America pojedzie tylko jeden piłkarz z krajowej ligi, właśnie z River, bramkarz Juan Pablo Carizo.