Piękna była tylko bramka, która dała gospodarzom w meczu otwarcia remis 1:1, gol jak z komputera: dośrodkowanie Angela di Marii, odegranie klatką piersiową przez Nicolasa Burdisso i wolej Sergio Aguero tak mocny, że piłka od razu wypadła z siatki i jak ktoś się zagapił, to mógł mieć wątpliwości, czy do niej w ogóle wpadła. Cała reszta meczu była argentyńskim koszmarem: najpierw koszmarem nudy, potem niemocy, wreszcie paniki, gdy Boliwia zdobyła prowadzenie na początku drugiej połowy, i znowu niemocy, gdy Aguero wyrównał, ale nic więcej zrobić się nie udawało.
Trener Sergio Batista wszystko stara się robić inaczej niż jego poprzednik Diego Maradona, żegnany z ulgą król chaosu. Batista stawia na piłkarzy, których Maradona pomijał - na Estebana Cambiasso, Javiera Zanettiego, Evera Banegę, Ezequiela Lavezziego (wszyscy grali przeciw Boliwii w pierwszym składzie) - nie wypycha siebie do pierwszego szeregu, woli działać niż mówić, chciałby takiej taktyki dla swojej drużyny, by Leo Messi mógł się w niej czuć jak w Barcelonie. Ale w pierwszym naprawdę ważnym meczu podczas swojej kadencji zespół pękał mu w szwach zupełnie tak samo jak rok temu Maradonie podczas mundialu.
Sędzia ze sprejem
W środku argentyńskiej zimy, w strugach deszczu, na oczach tłumu miejscowych polityków, którzy będą się prężyć też na innych stadionach Copa America, by zdobywać punkty przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, walczyło z Boliwią jedenastu samotnych piłkarzy. Grali tak nudno i nijako, że największą atrakcją meczu długo był sprej, którym sędzia rysował piłkarzom na trawie linię muru przy rzutach wolnych (linia znika po jakimś czasie, sprej nazywa się "9,15" i był już używany w południowoamerykańskich ligach, ale w meczach reprezentacji jeszcze nie). Między obroną a pomocą straszyła wielka dziura i gdyby nie bramkarz Sergio Romero, Moreno Martins strzeliłby w drugiej połowie gola na 2:0 dla Boliwii po długim biegu przez ziemię niczyją.
Obrońcy nie mieli wsparcia, pomocnicy nie mieli siły przebicia, napastnicy nie mieli sytuacji. Dośrodkowania trafiały wszędzie tylko nie tam, gdzie ktoś na piłkę czekał. Ever Banega miał rozgrywać, a dał się zapamiętać na dłużej tylko z tego, że po rzucie rożnym tuż po przerwie wolno toczącą się piłkę wcisnął do własnej bramki: chciał wybijać, ale piłka zaplątała mu się między nogami. Edivaldo Rojas uderzył ładnie, bokiem stopy, ale gol i tak był zawstydzający.
Remis wyszarpała kwadrans przed końcem drużyna w wersji awaryjnej: dośrodkowujący Di Maria wszedł jako rezerwowy zmieniając Cambiasso, Aguero zmienił Lavezziego.