Na urlopie nie był od trzech lat, pod koniec okna transferowego dwa razy dziennie ładuje telefon komórkowy, bo bateria nie wytrzymuje gorączki na łączach. Siedem lat temu zadzwonił Guus Hiddink. Znali się z PSV Eindhoven, gdzie trener Hiddink doceniał inteligencję piłkarza Valckksa.
W 2004 roku PSV miało dobrą drużynę, ale dyrektor sportowy Frank Arnesen zdecydował się odejść do Tottenhamu. – Hiddink zapytał mnie, czy byłbym zainteresowany zajęciem jego miejsca. Byłem zaszczycony – opowiada Valckx, który nie był w Eindhoven anonimowy, rozegrał dla tego klubu ponad dwieście meczów w lidze. I tak to się zaczęło.
Dał się lubić
Wisła szuka piłkarzy na pięć różnych pozycji. Na każdą jest po pięciu, sześciu kandydatów. Kiedy odpada numer jeden, bierze się następnego z listy, ale kontakt trzeba utrzymywać ze wszystkimi. W nocy są więc telefony z Ameryki Południowej, a w dzień trzeba pilnować kontaktów w Europie. Pomagają tzw. skauci, czyli trenerzy zajmujący się wyszukiwaniem talentów. W Wiśle jest ich pięciu. Ale najważniejsze są znajomości Valckksa.
– Transferu nie robi się z dnia na dzień. Arsenal jeździł za Wojtkiem Szczęsnym parę lat, ale my nie mamy tyle czasu. W PSV czy Wiśle od pomysłu do jego realizacji mija zazwyczaj kilka miesięcy. Nie można też kogoś oglądać zbyt często. Czasami po 17 razach widać mniej niż po kilku spotkaniach. Zaciera się to, co pozytywne, widać więcej wad – tłumaczy.
Valckx mówi, że 5 milionów euro wydane na jednego piłkarza nie gwarantuje awansu do Ligi Mistrzów. Tanio kupował, a drogo sprzedawał już w PSV, a że drużyna z roku na rok zamiast obniżać, podwyższała loty, szybko dorobił się nazwiska. Pomógł zbudować zespół, który w 2005 r. doszedł do półfinału LM i tylko jednym golem przegrał dwumecz z Milanem.