Copa America: Chile zrobiło przeciąg

Oglądanie Chilijczyków jest przywilejem, nawet gdy wymęczają 2:1 z rezerwowym Meksykiem. Urugwaj tylko zremisował 1:1 z Peru

Publikacja: 05.07.2011 12:31

Nestor Araujo

Nestor Araujo

Foto: AFP

Już się wydawało, że się zaraz podusimy w tych bezbarwnych remisach, ciągłej szarpaninie z piłką i rozczarowaniu gwiazdami rozreklamowanymi na zaś, a tu nagle ktoś pootwierał w Copa America wszystkie drzwi. W szóstym meczu, w czwartym dniu turnieju, Chile zrobiło przeciąg. Okazało się, że nawet na sponiewieranych przez argentyńską zimę boiskach można wymienić kilka bardzo szybkich podań z rzędu. I to nawet – niewiarygodne - na połowie przeciwnika. Można też wykorzystywać bocznych obrońców do czegoś bardziej pasjonującego niż rajdy donikąd i podania w poprzek.

Wreszcie się znalazła drużyna, która potrafiła strzelić więcej niż jedną bramkę, zwyciężyć mimo że pierwsza straciła gola i zagrać przyzwoicie dłużej niż przez jedną połowę. Chilijczycy pokazali to, za co ich tak polubiliśmy podczas ostatniego mundialu. Ze wszystkich drużyn Ameryki Południowej, które zapowiadały, że wzorem będzie dla nich Barcelona – a zapowiadała co druga – tylko oni dotrzymują słowa. Nie ma co się jeszcze zachłystywać: do ideału daleko, rywalem był Meksyk osłabiony skandalami (tuż przed turniejem za zabawę z prostytutkami z kadry wyleciało ośmiu piłkarzy) i nieobecnością takich gwiazd jak Javier Hernandez czy Carlos Vela. Ale Chilijczycy jako pierwsi dali przyjemność, pokazali w San Juan więcej ładnych akcji niż ten turniej widział przez kilka pierwszych dni.

Po mundialu zmienili trenera, który ich nauczył pięknych zwycięstw. Marcelo Bielsa, człowiek genialny i trudny, nie potrafił się już porozumieć z federacją, choć kibice nadal nosili go na rękach. Przyszedł inny Argentyńczyk, Claudio Borghi, kiedyś piłkarz z fantazją, którego Silvio Berlusconi ściągał do siebie, wierząc że będzie Maradoną Milanu – jak się okazało, na wyrost, ale kilka meczów w kadrze Borghi zagrał.

Piłkarz z trzema uszami

Jeśli Bielsa ma wdzięk nauczycielski, to nowy trener raczej żołnierski. Rubaszny, rozchełstany, nie lubi dorabiania ideologii do futbolu, ale jak już się odezwie, to warto posłuchać. To on powiedział niedawno, że Bielsa zostawił w Chile więcej wdów niż druga wojna światowa. I że nie zamierza powoływać piłkarza z trzema uszami tylko po to, żeby się odróżnić od uwielbianego poprzednika (Borghi do trójek ma słabość, kiedyś powiedział o Juanie Romanie Riquelme, że się wyróżnia – jak kobieta z trzema piersiami). Ma świadomość, że Bielsie jeszcze długo nie dorówna, raczej się opiekuje tym, co on pozostawił, niż wymyśla coś nowego. I wszystkie chilijskie wdowy po trenerze nazywanym Szaleńcem musiały to wczoraj docenić.

Chilijczycy mieli swoje problemy, przede wszystkim ze skutecznością, bo powinni prowadzić już od 5 minuty, gdy Mauricio Isla podał do Alexisa Sancheza, a ten strzelił niecelnie sam na sam z bramkarzem. Kolejne świetne okazje zmarnował Humberto Suazo. A Meksykowi wystarczyło, że raz się pojawił na dłużej na połowie rywala i skończyło się golem. Giovanni dos Santos dośrodkował, Rafael Marquez podbił piłkę głową, a po nim zrobił to Nestor Araujo – do bramki, bo Claudio Bravo źle się ustawił.

To się stało w 42. minucie i na pewien czas zdezorganizowało piłkarzy Borghiego. Ale zdążyli jeszcze strzelić dwa gole, oba po rzutach rożnych. Najpierw w 66. minucie rezerwowy Esteban Paredes wepchnął piłkę z bliska po zamieszaniu w polu karnym, a sześć minut później Arturo Vidal wykorzystał dośrodkowanie.

Święta wiara

Chile zostało liderem grupy C, i punktem odniesienia dla pozostałych faworytów, którzy na razie rozczarowali. Również Urugwaj w meczu z Peru. W drużynie, która została rok temu czwartą na świecie niewiele się zmieniło i w składzie i na ławce. Trenerem jest wciąż Oscar Tabarez, czyli tak naprawdę minister futbolu Urugwaju (to politycy przychodzą na audiencje do niego, a nie on do nich, a w jego kontrakcie z federacją jest zapisane, że Tabarez prowadzi wszystkie reprezentacje tego kraju).

Wciąż wszystkie stałe fragmenty gry zaczynają się od Diego Forlana, ciągle straszą z nim w ataku Luis Suarez i Edinson Cavani, a ubezpieczają ich w pomocy dwa traktory, Diego Perez i Arevalo Rios. Ale obecnemu Urugwajowi brakuje na razie natchnienia, bo Nicolas Lodeiro jest w pomocy jedynym twórcą, a Forlan nie jest w takiej formie, by jak w RPA, wracać po piłkę w każde miejsce na boisku i zaczynać atak.

Urugwaj sprzed roku zobaczyliśmy dopiero wtedy, gdy Peruwiańczycy podrażnili go strzelając gola. Wcześniej ich specjalnie nie ciekawiło, co jest za linią środkową, ale wystarczyło jedno podanie, przyspieszenie Paolo Guerrero i od 23. minuty mieli prowadzenie. Urugwajczycy zaczęli słuchać serca, a nie głowy, wreszcie stali się groźni, wyrównał tuż przed przerwą Suarez. W drugiej połowie jego świetne podanie zmarnował Forlan. Lepszych sytuacji nie było.

Dziś w środku nocy polskiego czasu, o 2.45 w Santa Fe (transmisja w TVP Sport), zaczyna się druga kolejka spotkań. Gra Argentyna z liderem grupy A Kolumbią (mecz Boliwii z Kostaryką jest jutro), kolejna strata punktów będzie oznaczać nie tylko nerwy i lawinę błota na głowę trenera Sergio Batisty, ale też ryzyko, że gospodarz znajdzie się w następnych rundach – w awans mimo wszystko mało kto wątpi - na kolizyjnym kursie z Brazylią. Wątków do poezji po meczu nie zabraknie. Santa Fe znaczy: święta wiara. A tamtejszy stadion nazywa się Cemeterio de Elefantes, czyli cmentarz słoni. Wybór należy do piłkarzy Batisty.

Już się wydawało, że się zaraz podusimy w tych bezbarwnych remisach, ciągłej szarpaninie z piłką i rozczarowaniu gwiazdami rozreklamowanymi na zaś, a tu nagle ktoś pootwierał w Copa America wszystkie drzwi. W szóstym meczu, w czwartym dniu turnieju, Chile zrobiło przeciąg. Okazało się, że nawet na sponiewieranych przez argentyńską zimę boiskach można wymienić kilka bardzo szybkich podań z rzędu. I to nawet – niewiarygodne - na połowie przeciwnika. Można też wykorzystywać bocznych obrońców do czegoś bardziej pasjonującego niż rajdy donikąd i podania w poprzek.

Pozostało 89% artykułu
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Co warto obejrzeć w czwartej kolejce?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Piłka nożna
Koreanki z Północy znów mistrzyniami świata. Wódz patrzy z dumą na boisko
Piłka nożna
Omar Marmoush. Egipcjanin, który rzucił wyzwanie Harry'emu Kane'owi
Piłka nożna
Derby dla Barcelony. Trzy gole w pół godziny, a później emocje opadły
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Piłka nożna
Kto chce grać z Rosjanami w piłkę?