Już się wydawało, że się zaraz podusimy w tych bezbarwnych remisach, ciągłej szarpaninie z piłką i rozczarowaniu gwiazdami rozreklamowanymi na zaś, a tu nagle ktoś pootwierał w Copa America wszystkie drzwi. W szóstym meczu, w czwartym dniu turnieju, Chile zrobiło przeciąg. Okazało się, że nawet na sponiewieranych przez argentyńską zimę boiskach można wymienić kilka bardzo szybkich podań z rzędu. I to nawet – niewiarygodne - na połowie przeciwnika. Można też wykorzystywać bocznych obrońców do czegoś bardziej pasjonującego niż rajdy donikąd i podania w poprzek.
Wreszcie się znalazła drużyna, która potrafiła strzelić więcej niż jedną bramkę, zwyciężyć mimo że pierwsza straciła gola i zagrać przyzwoicie dłużej niż przez jedną połowę. Chilijczycy pokazali to, za co ich tak polubiliśmy podczas ostatniego mundialu. Ze wszystkich drużyn Ameryki Południowej, które zapowiadały, że wzorem będzie dla nich Barcelona – a zapowiadała co druga – tylko oni dotrzymują słowa. Nie ma co się jeszcze zachłystywać: do ideału daleko, rywalem był Meksyk osłabiony skandalami (tuż przed turniejem za zabawę z prostytutkami z kadry wyleciało ośmiu piłkarzy) i nieobecnością takich gwiazd jak Javier Hernandez czy Carlos Vela. Ale Chilijczycy jako pierwsi dali przyjemność, pokazali w San Juan więcej ładnych akcji niż ten turniej widział przez kilka pierwszych dni.
Po mundialu zmienili trenera, który ich nauczył pięknych zwycięstw. Marcelo Bielsa, człowiek genialny i trudny, nie potrafił się już porozumieć z federacją, choć kibice nadal nosili go na rękach. Przyszedł inny Argentyńczyk, Claudio Borghi, kiedyś piłkarz z fantazją, którego Silvio Berlusconi ściągał do siebie, wierząc że będzie Maradoną Milanu – jak się okazało, na wyrost, ale kilka meczów w kadrze Borghi zagrał.
Piłkarz z trzema uszami
Jeśli Bielsa ma wdzięk nauczycielski, to nowy trener raczej żołnierski. Rubaszny, rozchełstany, nie lubi dorabiania ideologii do futbolu, ale jak już się odezwie, to warto posłuchać. To on powiedział niedawno, że Bielsa zostawił w Chile więcej wdów niż druga wojna światowa. I że nie zamierza powoływać piłkarza z trzema uszami tylko po to, żeby się odróżnić od uwielbianego poprzednika (Borghi do trójek ma słabość, kiedyś powiedział o Juanie Romanie Riquelme, że się wyróżnia – jak kobieta z trzema piersiami). Ma świadomość, że Bielsie jeszcze długo nie dorówna, raczej się opiekuje tym, co on pozostawił, niż wymyśla coś nowego. I wszystkie chilijskie wdowy po trenerze nazywanym Szaleńcem musiały to wczoraj docenić.
Chilijczycy mieli swoje problemy, przede wszystkim ze skutecznością, bo powinni prowadzić już od 5 minuty, gdy Mauricio Isla podał do Alexisa Sancheza, a ten strzelił niecelnie sam na sam z bramkarzem. Kolejne świetne okazje zmarnował Humberto Suazo. A Meksykowi wystarczyło, że raz się pojawił na dłużej na połowie rywala i skończyło się golem. Giovanni dos Santos dośrodkował, Rafael Marquez podbił piłkę głową, a po nim zrobił to Nestor Araujo – do bramki, bo Claudio Bravo źle się ustawił.