„Źle się bawimy. Wypadałoby przejrzeć jeszcze raz libretto, bo chyba nie jest napisane dla nas. Kruche złudzenia ocalały tylko dzięki bramkarzowi Sergio Romero" – napisała „La Nacion" po wczorajszym bezbramkowym remisie z Kolumbią. Gospodarze Copa America w dwóch pierwszych meczach zdobyli dwa punkty, strzelili jednego gola i zanudzili na śmierć.
Jeśli nie wygrają w poniedziałek z Kostaryką – dziś nad ranem polskiego czasu grała z Boliwią, stawką było zepchnięcie Argentyny na trzecie miejsce w grupie – mogą nie awansować do ćwierćfinału. Albo przepchnąć się do niego tylko jako jedna z dwóch najlepszych drużyn z trzecich miejsc.
Pozew rozwodowy
Taka droga to dla gospodarzy upokorzenie i ani chybi skończy się ulicznymi zamieszkami jak po spadku River Plate. A pewnie znajdzie się też grupka barras bravas, chuliganów terroryzujących miejscowy futbol, chętna, by pójść do hotelu piłkarzy i przekazać im, do czego się nadają. Skoro niektórzy z barras lecieli oficjalnym samolotem reprezentacji na ostatni mundial, to do hotelu też zostaną wpuszczeni.
Podczas meczu z Kolumbią kibice gwizdali, śpiewali: „Rusz się, rusz się, Argentyno", wzywali, by wrócił Maradona, nie oszczędzali nawet Lionela Messiego. „W Santa Fe pękła więź między drużyną a kibicami. Ten mecz był jak pozew rozwodowy" – napisał po meczu „Clarin".
Argentyna jest rozdarta między tym, co jej się marzy, a tym co realne. Chce grać pięknie, ale w pomocy wystawia woziwodę Estebana Cambiasso – nieocenionego, ale jednak woziwodę – obok niego Javiera Mascherano, czyli chuligana, który wie, że ma coś zniszczyć, ale nikt mu nie powiedział co, oraz sparaliżowanego presją Evera Banegę. Więc wszystko piszczy i zgrzyta. „Drużyna chce sobie wtłoczyć w DNA kontrolę nad piłką. Ale w meczu z Kolumbią pokazała, że można mieć piłkę i nie mieć kontroli" – komentuje dziennik „Ole".