Ten remis Brazylia ratowała w panice, wyrwała go w 90. minucie. Gdyby nie wyrównujący gol Freda, przed ostatnią kolejką spotkań w grupach byłaby w dramatycznej sytuacji: z trzema punktami straty do Paragwaju, z trzema do Wenezueli, która pokonała dziś w nocy Ekwador 1:0. Miałaby jeden punkt po dwóch meczach. Ale się uratowała, i teraz będzie dzieliła niepewność z Paragwajem. On zagra w nocy ze środy na czwartek z Wenezuelą, Brazylia z Ekwadorem.
Być może znajdzie się w ćwierćfinałach miejsce dla nich dwojga. Bo gdyby któreś odpadło już teraz, byłoby szkoda. Paragwaj to świetna taktyka, radość ze wspólnego grania, nieustępliwość - której nie doceniła Brazylia, gdy prowadziła 1:0 - a do tego dobry bramkarz Justo Villar, skuteczność Roque Santa Cruza, strzelca pierwszej bramki, spryt Nelsona Valdeza, rezerwowego, który strzelił drugą. I odkrycie turnieju: lewoskrzydłowy Marcel Estigarribia, który robił co chciał z Danim Alvesem i Lucio.
Alves był najsłabszy na boisku. Już w pierwszej połowie mógł być karny za to, że obrońca (na pewno obrońca?) Barcelony dotknął piłki ręką po akcji Estigarribii. To Alves dopuścił do podania Estigarribii, które Santa Cruz wykorzystał i wyrównał w 55. minucie. Alves dał sobie w 66. minucie zabrać piłkę w polu karnym, co skończyło się bramką Valdeza na 2:1.
Artysta nienachalny
Takich błędów i niedostatków Brazylii można by wyliczać wiele. Tylko mięśni jest w tej drużynie pod dostatkiem, za to za mało polotu, a Neymar na razie nie potrafi doskoczyć do tych wszystkich komplementów, którymi go obsypywano. Za często się przewraca i zniechęca, zbyt często myli w podaniach. A jednak - trudno od Brazylii oderwać wzrok. Bo zawsze jest nadzieja, że piłka w końcu trafi do Ganso. Nie sposób zrozumieć, jak to możliwe, że do wyścigu o Neymara stanęło tyle klubów z Europy, a do niego na razie kolejka jest krótka (Milan stanął pierwszy).
Ganso, czyli Gęś, w przeciwieństwie do wielu kolegów z drużyny fryzurę ma zupełnie zwyczajną, nie narzuca się, ale to jego technika jest ozdobą Brazylii. I wokół niego trener Mano Menezes buduje zespół. Jeśli to co najgroźniejsze w akcjach Paragwaju zaczynało się od Estigarribii, to w Brazylii akcja stawała się groźna dopiero gdy piłkę przejmował i oddawał Ganso. A zwykle w jednym momencie przejmował i oddawał, i to mimo że Paragwajczycy zawsze zapewniali mu obstawę. Ganso w pierwszej połowie przerzucił piłkę nad jednym z rywali, z którym się ścigał, ale to nie jest nachalny żongler i drybler w typie Robinho, który po pierwszym meczu z Wenezuelą słusznie został zesłany na ławkę. Rozgrywający Santosu kwitnie tam, gdzie Robinho przepada bez wieści, czyli w tłoku. A wszystkie naprawdę dobre akcje Brazylii wyglądały właściwie tak samo: dwa, trzy podania środkiem boiska (Brazylia trenera Mano Menezesa ma awersję do atakowania przy liniach bocznych), do Ganso, który przyspiesza i zostaje tylko strzelać do bramki. Z trzech takich akcji jedna skończyła się golem: wyrównująca zdobyta przez Freda. Pozostałe dwie zatrzymał Villar, gdy Alexandre Pato w pierwszej połowie był z nim sam na sam i Neymar w drugiej, gdy próbował bramkarza mijać.