Tolunay Kafkas, kiedy jeszcze grał w piłkę, malował twarz flamastrami, by na boisku bali się go rywale. Koledzy z drużyny go lubili, bo bronił ich przed silniejszymi przeciwnikami. Jako trener też stosuje niekonwencjonalne metody motywacyjne. Wczoraj po meczu puściły mu nerwy, był na granicy płaczu. Wszedł na konferencję prasową, obraził wszystkich i wyszedł.
– Przegraliśmy z antyfutbolem, a nie z drużyną piłkarską. Nie znam zawodnika z numerem 25, ale nie oddał piłki po tym, kiedy wykopaliśmy ją na aut, by udzielić pomocy jednemu z naszych piłkarzy. Piłkarze Legii grali bardzo ostro – mówił trener zespołu z Turcji.
Wygrali z lepszymi
Kafkas przerwał wypowiedź, bo zobaczył dwóch uśmiechniętych dziennikarzy. Poprosił tłumacza, by zapytał, z czego się śmieją i tak się zdenerwował, że nie chciał już odpowiedzieć nawet na jedno pytanie.
Maciej Skorża, który przyszedł do sali kilka minut później, próbował tłumaczyć trenera Gaziantepsporu. – Jeśli przeanalizujemy wypowiedzi Kafkasa po pierwszym meczu, kiedy jego drużyna stworzyła jedną, a my cztery groźne sytuacje, to po prostu chciał nas zmusić do zmiany filozofii gry. Trener gości mówił, że wygra wysoko w Warszawie, ale mu się to nie udało. Nasza taktyka polegała na zneutralizowaniu atutów rywali. Bez względu na styl będę tak ustawiał drużynę, by awansować do następnej rundy, tak gra się w europejskich pucharach – mówił trener Legii.
Gaziantepspor był lepszą drużyną od tej prowadzonej przez Skorżę, ale wczoraj w Warszawie gospodarze pokazali charakter. Zwycięstwo 1:0 w pierwszym meczu pozwoliło na komfort czekania na ruch rywala. Turcy grali gorzej niż w Gaziantep – w pierwszej połowie rzadko przechodzili pod bramkę Wojciecha Skaby i tak naprawdę gorąco zrobiło się dopiero w ostatnim kwadransie gry, gdy postawili wszystko na jedną kartę.