Grozili strajkiem już cztery razy. Ale zawsze go w ostatniej chwili odwoływali, wierząc, że kluby wypłacą zaległe pensje. Teraz się nie cofnęli.
Nie zaczną sezonu w ten weekend, niewykluczone, że nie zagrają też za tydzień. Zamiast meczów będą kolejne rundy negocjacji: z jednej strony stowarzyszenie piłkarzy (AFE), z drugiej – szefowie ligi zawodowej (LFP) skupiającej 42 kluby z Primera i Segunda Division.
Jutra nie ma
Jedni mówią: dość już wykręcania się od odpowiedzialności, chcemy zobaczyć nasze pieniądze, kto nie płaci piłkarzom, niech spada karnie do trzeciej ligi. Drudzy odpowiadają: nie mamy pieniędzy, bo jest kryzys, strajkując, wpędzicie nas w większe kłopoty, a klubów nie można tak brutalnie degradować, są firmami i należy im się prawna ochrona w upadłości.
Hiszpanie mają z tym strajkiem problem. W końcu chodzi o związek zawodowy bogaczy, nawet jeśli niektórzy jego członkowie nie widzieli pensji od roku. 200 piłkarzy czeka na wypłatę zaległości przekraczających już 50 milionów euro, ale w pierwszych szeregach protestu stoją ci, którzy zarabiają po kilka milionów rocznie.
W zarządzie AFE są Iker Casillas (przed nim najbardziej znanym związkowcem był Raul) i David Villa, a gdy 11 sierpnia związek zapowiadał strajk, za stołem prezydialnym zasiadło jeszcze więcej sław, mistrzów świata lub Europy: Carles Puyol, Xabi Alonso, Fernando Llorente, Santi Cazorla.