Michał Kołodziejczyk z Nikozji
Liga Mistrzów wpadła do Krakowa na kwadrans, przypadkiem, i Wisła pozwoliła jej odjechać. W 71. minucie, przy prowadzeniu gospodarzy 2:0, Cezary Wilk po podaniu Ivicy Ilieva strzelił gola, na którego mistrz nie zasłużył. To byłaby zwycięska porażka, awans dzięki bramce zdobytej na wyjeździe. Ale wiara, że się uda, przetrwała ledwie kilkanaście minut.
APOEL rzucił się do ataków, w piekle stadionu w Nikozji gotowało się coraz bardziej, trener Ivan Jovanović, którego konferencje były tak nudne, że trzeba było siłą odpychać sen z powiek, wyglądał, jakby sam chciał kopnąć każdą piłkę, a zmęczony był bardziej niż 11 jego piłkarzy na boisku.
Dzisiaj płaczą, od jutra walczą
APOEL robił w polu karnym Wisły, co chciał, przez cały mecz, to nie zmieniło się po golu Wilka. I w końcu Ivan Trickovski wbiegł w pole karne, Ailton obrócił się z piłką, będąc kilka metrów od bramki, piłka trafiła jeszcze w Sergeia Pareikę, ale to nie był dobry dzień bramkarza Wisły. Trzeci gol znokautował mistrza Polski. Doliczone trzy minuty okazały się zbędne.
– Piłkarze płakali w szatni. Powiedziałem im, że dzisiaj ryczą, a od jutra walczą w ekstraklasie i w Lidze Europejskiej. APOEL był lepszy, ale mimo to do awansu zabrakło nam tak niewiele. Będziemy próbować za rok, jak widać, nie można awansować do fazy grupowej drużyną budowaną tak szybko – mówił prezes Wisły Bogdan Basałaj.