Dorobek mistrzów Polski w tym sezonie przeraża: pięć meczów, jedno zwycięstwo, trzy strzelone gole. Robert Maaskant po sobotniej porażce z Lechią Gdańsk 0:1 przyznał, że jego drużyna została znokautowana i aby włączyć się do walki o mistrzostwo, musi szybko podnieść się z kolan.
Wisła wydawała się drużyną z innej bajki, pachniała zagranicą, rozsądnym zarządzaniem i przemyślanymi transferami. Kryzys, w który wpadła, nieskutecznie walcząc o Ligę Mistrzów, to największy zakręt Maaskanta w Krakowie. Nikt nie myśli o tym, by go zwalniać, ale trener zszedł na ziemię i zaczął być oceniany w ludzkich kategoriach.
Mecz z Lechią był egzaminem z szybkiego zapominania. Wisła go oblała. Zawiedzione nadzieje z Nikozji wzięły górę – mistrz był drużyną bez błysku. Lechia zwyciężyła pierwszy raz w tym sezonie, chociaż nie zagrała wielkiego meczu. Wykorzystała po prostu swoją okazję. Wisła swoją najlepszą zakończyła pudłem Andraża Kirma z kilku metrów. Do pustej bramki.
Maaskantowi i jego piłkarzom gorąco dopiero może się zrobić. W najbliższej kolejce – na szczęście po przerwie na mecze reprezentacji – Wisła gra z Lechem w Poznaniu, a później z Odense w Lidze Europejskiej.
Już teraz nerwy puszczają najlepszym piłkarzom. Patryk Małecki, który po roku wraca do reprezentacji Polski, po meczu skrytykował gwiżdżących na Wisłę kibiców. Pochwalił tylko znajomych zza bramki, resztę nazwał piknikami, którzy przychodzą tylko najeść się kiełbasy, i zaproponował, by od teraz chodzili na Cracovię.