Oglądał pan mecz z Meksykiem w Warszawie już w reprezentacyjnym dresie. Był pan zdenerwowany?
Odkrywałem wszystko, uczyłem się tego, co dokoła. Niezdenerwowany, bo wiedziałem, że nie zagram. Jedyne, co czułem, to duma z tego, że mogę być częścią tej drużyny. Zadowolona była również cała moja rodzina. Próbowałem nawet śpiewać hymn. Wydawało mi się, że udało mi się poznać wszystkie słowa, ale w rzeczywistości poszło mi trochę gorzej. Polacy mówią bardzo szybko, minie trochę czasu, zanim będę się swobodnie porozumiewał.
Boenisch, Polanski, Obraniak, Matuszczyk, teraz Perquis. Nie wydaje się panu, że w tej drużynie proporcje zaczynają być zachwiane?
Takie jest życie. W reprezentacjach nie grają tylko piłkarze urodzeni w danym kraju, ale także ci, którzy mają tam przodków. Chciałem polskiego obywatelstwa również ze względu na babcię, miałem prawo o nie walczyć. A że prezentuję wystarczająco wysoki poziom, by dostać powołanie do reprezentacji – mogę się cieszyć.
Zadebiutuje pan w reprezentacji Polski po dwóch treningach w meczu z Niemcami. To normalna sytuacja? Pan jest taki dobry czy drużyna taka słaba?
Sam siebie nie wstawię do składu, to będzie decyzja trenera. Wiem, że wielu Polaków traktuje mnie jak zbawcę obrony, ale to nieporozumienie. Nie po to tu jestem. W każdej drużynie są potrzebni piłkarze o różnej charakterystyce. Mam pewne cechy, których nie mają inni zawodnicy reprezentacji, a oni mają cechy, których nie mam ja. Chodzi o to, żeby się uzupełniać i razem coś osiągnąć.