Wczoraj Polacy mieli taką okazję, by pokonać Niemców, jakiej nie mieli jeszcze nigdy. Rywale momentami przypominali cienie samych siebie z eliminacji, a my mieliśmy w bramce Wojciecha Szczęsnego.
Gdy w 90. minucie Jakub Błaszczykowski podszedł, by wykonać rzut karny, było 1:1. Drużyna Franciszka Smudy grała już w dziesięciu po czerwonej kartce dla Arkadiusza Głowackiego, od dłuższego czasu bez innego pomysłu niż rozpaczliwa obrona remisu.
Ale Paweł Brożek znowu pokazał, że może być wartościowym zmiennikiem Roberta Lewandowskiego, sprytnie dał się sfaulować bramkarzowi Timowi Wiesemu, sędzia podyktował rzut karny i robiło się zbyt pięknie, by wierzyć, że to dzieje się naprawdę. Błaszczykowski wytrzymał próbę nerwów. Była już 91. minuta. Polakom nie miało prawa stać się nic złego.
Błaszczykowski schodził z boiska, zmieniając się z Szymonem Pawłowskim tak długo, jak było to możliwe, Szczęsny wybijał piłkę tak daleko od własnej bramki, by rywale zmęczyli się, biegnąc po nią. I wtedy, przy ataku Niemców, pośliznął się Jakub Wawrzyniak. Tę chwilę zapamięta jako jedną z najgorszych w karierze.
W 2006 roku w ostatniej minucie David Odonkor nabrał Dariusza Dudkę, podał do Olivera Neuvilla i Polacy przegrali 0: 1 na mundialu. Wczoraj Thomas Mueller podał do Cacau, a ten strzelił i było 2:2. Sędzia nie pozwolił już wznowić gry. Przed meczem taki wynik bralibyśmy w ciemno, po meczu jest żal i świadomość, że taka szansa, by pokonać jedną z najlepszych drużyn świata, może się już nie powtórzyć.