Może będziemy kiedyś wspominać, że zaczęło się na Wybrzeżu. Wtorkowy wieczór na PGE Arena to była dla budowanej na Euro kadry szansa na przestawienie wajchy, na skok do przodu po miesiącach dreptania w miejscu.
Piłkarze Franciszka Smudy wreszcie wyrwali się z nużącego rytmu: z silnym przegrana, ze średnio mocnym remis, ze słabym zwycięstwo. Chcieli grać z Niemcami jak równi, zwycięstwo dali sobie wydrzeć, ale jest co wspominać: pierwsze gole strzelone Niemcom od 1980 roku, pierwszy remis od 1978, bramkę na 2: 1, gdy już graliśmy w osłabieniu, fenomenalnego Wojciecha Szczęsnego.
Samotne kaczątko
W tym meczu zapachniało mistrzostwami Europy tak mocno jak nigdy wcześniej. Piłkarze już wiedzą, jak gra się u siebie na lśniącym, zapełnionym stadionie, gdy atmosfera jest gęsta od oczekiwań i trzeba się zamierzyć na potężnego rywala. To, że ten rywal nie grał na swoim normalnym poziomie, to już nie jest wina piłkarzy ani trenera. PZPN i firma SportFive pewnie mogli dopilnować, by w umowie z Niemcami na ten mecz było jakieś zobowiązanie do wystawienia mocniejszej drużyny.
Ale stało się inaczej, Joachim Loew wystawił piłkarzy, którzy nigdy wcześniej w takim składzie nie grali i raczej nie zagrają. Świetnych piłkarzy, ale nie rozumiejących się jak należy i niekoniecznie gotowych starać się tak jak w meczu o punkty. Niemieccy komentatorzy, chwaląc Polaków za nieustępliwość, zachwycając się paradami Szczęsnego, wytykają swoim piłkarzom, że do ataku biegali chętnie, ale do obrony już nie. „Sueddeutsche Zeitung" napisała, że w drużynie były dziury wielkości Zatoki Gdańskiej, zwłaszcza tuż przed obrońcami, gdzie „Simon Rolfes był samotny jak kaczątko na Bałtyku". A „Welt" uderzył, jak na niemieckie standardy obchodzenia się z kadrą, bardzo mocno: „Towarzyskie mecze Niemców często za czasów Loewa bywają wersją light, sprzedawaną jako towar pełnowartościowy. Niektórzy kibice pewnie by sobie życzyli, żeby trener swoje eksperymenty robił w przyszłości w laboratorium, a nie przez cały wieczór w ZDF".
To nie były Niemcy B, ale A też nie. Warto o tym pamiętać. Nie po to, by umniejszać zasługi polskich piłkarzy, tylko żeby się nie zachłysnąć. Zwłaszcza że ta drużyna do wielkich przypływów optymizmu nie przywykła.