Po Polska - Niemcy: wierzyć i wymagać

2:2 z Niemcami każe wierzyć w polskie szanse. Ale i wymagać coraz więcej

Publikacja: 08.09.2011 01:09

Wojciech Szczęsny

Wojciech Szczęsny

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Może będziemy kiedyś wspominać, że zaczęło się na Wybrzeżu. Wtorkowy wieczór na PGE Arena to była dla budowanej na Euro kadry szansa na przestawienie wajchy, na skok do przodu po miesiącach dreptania w miejscu.

Piłkarze Franciszka Smudy wreszcie wyrwali się z nużącego rytmu: z silnym przegrana, ze średnio mocnym remis, ze słabym zwycięstwo. Chcieli grać z Niemcami jak równi, zwycięstwo dali sobie wydrzeć, ale jest co wspominać: pierwsze gole strzelone Niemcom od 1980 roku, pierwszy remis od 1978, bramkę na 2: 1, gdy już graliśmy w osłabieniu, fenomenalnego Wojciecha Szczęsnego.

Samotne kaczątko

W tym meczu zapachniało mistrzostwami Europy tak mocno jak nigdy wcześniej. Piłkarze już wiedzą, jak gra się u siebie na lśniącym, zapełnionym stadionie, gdy atmosfera jest gęsta od oczekiwań i trzeba się zamierzyć na potężnego rywala. To, że ten rywal nie grał na swoim normalnym poziomie, to już nie jest wina piłkarzy ani trenera. PZPN i firma SportFive pewnie mogli dopilnować, by w umowie z Niemcami na ten mecz było jakieś zobowiązanie do wystawienia mocniejszej drużyny.

Ale stało się inaczej, Joachim Loew wystawił piłkarzy, którzy nigdy wcześniej w takim składzie nie grali i raczej nie zagrają. Świetnych piłkarzy, ale nie rozumiejących się jak należy i niekoniecznie gotowych starać się tak jak w meczu o punkty. Niemieccy komentatorzy, chwaląc Polaków za nieustępliwość, zachwycając się paradami Szczęsnego, wytykają swoim piłkarzom, że do ataku biegali chętnie, ale do obrony już nie. „Sueddeutsche Zeitung" napisała, że w drużynie były dziury wielkości Zatoki Gdańskiej, zwłaszcza tuż przed obrońcami, gdzie „Simon Rolfes był samotny jak kaczątko na Bałtyku". A „Welt" uderzył, jak na niemieckie standardy obchodzenia się z kadrą, bardzo mocno: „Towarzyskie mecze Niemców często za czasów Loewa bywają wersją light, sprzedawaną jako towar pełnowartościowy. Niektórzy kibice pewnie by sobie życzyli, żeby trener swoje eksperymenty robił w przyszłości w laboratorium, a nie przez cały wieczór w ZDF".

To nie były Niemcy B, ale A też nie. Warto o tym pamiętać. Nie po to, by umniejszać zasługi polskich piłkarzy, tylko żeby się nie zachłysnąć. Zwłaszcza że ta drużyna do wielkich przypływów optymizmu nie przywykła.

Trzeba od niej ciągle wymagać coraz więcej. Przed Euro, ale po nim tym bardziej, bo zbudowanie drużyny tylko na turniej byłoby zmarnowaną szansą, już to przerabialiśmy.

Piłkarze Smudy nie zagrali jeszcze tak, jak trener sobie wymarzył. Styl był staropolski: najgroźniej pod bramką Tima Wiesego robiło się po szybkich kontratakach, a nie po wypracowanych atakach pozycyjnych. Trener dowiedział się też, że nawet do takiej taktyki musi lepiej dobierać wykonawców. Biegnący z klapkami na oczach Sławomir Peszko na mistrzostwach Europy nie dostanie od żadnej drużyny trzech okazji sam na sam z bramkarzem.

Trudno o spokój

Było wiele jasnych stron: wyrastający na wielkiego bramkarza Szczęsny, znakomicie współpracujący strzelcy bramek Robert Lewandowski i Kuba Błaszczykowski, odchudzony i znów bardzo przydatny kadrze Rafał Murawski.

Dość udanie zadebiutował Damien Perquis, ale jeśli on zastąpił słabsze ogniwo w duecie Arkadiusz Głowacki – Tomasz Jodłowiec, to Smuda musi teraz szybko szukać partnera dla naturalizowanego Francuza. Perquis wprowadził do obrony pewność, a gdy po jednej z akcji nakrzyczał na Miroslava Klose, widać było, że poczuł się jak u siebie.

Głowacki znowu zawiódł w meczu, w którym miał dać obronie spokój. Był dużo wolniejszy od przeciwników, a podaniami wprowadzał nerwowość. Z parą bocznych obrońców Marcin Wasilewski – Jakub Wawrzyniak też trudno o spokój. Jest też problem z rezerwowymi: mamy wielu skrzydłowych – Mierzejewski, Peszko, Błaszczykowski, Małecki, Pawłowski, Obraniak – a zbyt mały wybór na innych pozycjach.

Teraz przed kadrą październikowe mecze z Koreą Południową i Egiptem. Szkoda, że oba wyjazdowe, trudno się w tym doszukać jakiegoś sensu, ale do tego już przywykliśmy. Do tego, że przed meczem z takim rywalem jak Niemcy najgłośniej wygwizdywaną osobą jest prezes PZPN – też.

Może będziemy kiedyś wspominać, że zaczęło się na Wybrzeżu. Wtorkowy wieczór na PGE Arena to była dla budowanej na Euro kadry szansa na przestawienie wajchy, na skok do przodu po miesiącach dreptania w miejscu.

Piłkarze Franciszka Smudy wreszcie wyrwali się z nużącego rytmu: z silnym przegrana, ze średnio mocnym remis, ze słabym zwycięstwo. Chcieli grać z Niemcami jak równi, zwycięstwo dali sobie wydrzeć, ale jest co wspominać: pierwsze gole strzelone Niemcom od 1980 roku, pierwszy remis od 1978, bramkę na 2: 1, gdy już graliśmy w osłabieniu, fenomenalnego Wojciecha Szczęsnego.

Pozostało 86% artykułu
Piłka nożna
Ostatni tydzień z Ligą Narodów. Kto awansuje, a kto spadnie?
Piłka nożna
Robert Lewandowski kontuzjowany. Nie zagra w reprezentacji Polski
Piłka nożna
Nieoczekiwana porażka Barcelony. Wielka stopa Roberta Lewandowskiego
Piłka nożna
Lech znokautował Legię po przerwie. W końcu widowisko w hicie Ekstraklasy
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Piłka nożna
Bartosz Slisz zniszczył marzenia Leo Messiego. Niespodzianka w MLS, a w tle polski sędzia
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje