Dla Wisły zaczęło się trochę jak w Nikozji. Tak jak w spotkaniu o Ligę Mistrzów, w pierwszych dziesięciu minutach rywale przeprowadzili tyle groźnych ataków, że mało kto wierzył w powodzenie gości.
Robert Maaskant mówił przed meczem o nowej duszy, o zamknięciu rozdziału i zapomnieniu niedawnej przeszłości. Jego piłkarze w Poznaniu potrzebowali kwadransa, by się otrząsnąć. Pokazali, że są dojrzalsi taktycznie, bo wiedzieli jak wyłączyć z gry Semira Stilicia, a co za tym idzie – całego Lecha.
Zwycięskiego gola w 25. minucie strzelił Dudu Biton. To czwarta bramka tego zawodnika i czwarta dla Wisły w tym sezonie. Biton w meczach z Apoelem nie zagrał nawet minuty, w piątek w Poznaniu także zaczął mecz na ławce rezerwowych, ale szybko pojawił się na boisku za kontuzjowanego Cwetana Genkowa.
Maaskant nie był spokojny, bo mecz był festiwalem nieskuteczności. Piłkarze Wisły dwa razy trafili w poprzeczkę, w końcówce meczu z bliska spudłował za to Siergiej Kriwiec, groźnie uderzył również Aleksandyr Tonew. Wisła na wyjazdowe zwycięstwo nad Lechem czekała ponad trzy lata.
Lech wygrał w lidze trzy mecze, jeden zremisował, porażka z Wisła była drugą z rzędu. Czy Jose Mari Bakero tak dobrze przygotował zespół na początek sezonu czy grał z drużynami, które nie miały wiele do przeciwstawienia?