Mówi o sobie, że może i meczów się nagromadziło, ale duchem wciąż jest młody. Nikt w obecnej kadrze nie ma więcej spotkań od niego.
Zadebiutował w 2004 r. w meczu z USA, pojechał na mundial do Niemiec, najwięcej do powiedzenia miał za kadencji Leo Beenhakkera, u Franciszka Smudy walczy o miejsce w składzie z Eugenem Polanskim. Był już lewym obrońcą, stoperem i defensywnym pomocnikiem. Przesuwanie z pozycji na pozycję – chociaż pozwoliło zostać w drużynie na lata – zatrzymało go też w rozwoju.
U Pawła Janasa zagrał w ośmiu meczach, ale kibice ciągle pamiętają mu ten jedyny na mundialu w 2006 r. W ostatniej minucie pośliznął się i Niemcy zdobyli zwycięskiego gola. Dudka zapewnia, że nie miał koszmarów, bo sztuka szybkiego zapominania dla sportowca jest ważna.
Kadrowiczem pełną gębą poczuł się po meczu z Belgią w Brukseli (listopad 2006 r.), gdy Beenhakker zrobił z niego defensywnego pomocnika, Polska wygrała 1:0, a on do końca eliminacji był już podstawowym zawodnikiem. – To był najprzyjemniejszy moment w całej przygodzie z kadrą. Pomyślałem wtedy o rodzicach, którzy musieli być ze mnie dumni – mówi.
Dumni na pewno byli mniej, gdy Dudka został wyrzucony z reprezentacji po aferze alkoholowej we Lwowie. Kiedy grał jeszcze w Amice Wronki, potrącił śmiertelnie człowieka, jadąc samochodem pod wpływem alkoholu. Zabrano mu tylko prawo jazdy, bo do wypadku doszło z winy pieszego. Piłkarz nie ucieka od trudnych tematów, mówi, że dojrzał i stara się unikać problemów, ale nie może niczego obiecać. – Przyciągam pecha. Nawet jak przypadkiem gdzieś przechodzę, to i tam wplątuję się w aferę – tłumaczy. Kadra to dla niego spełnienie marzeń. Jako jeden z nielicznych głośno krytykuje naturalizowanie piłkarzy do reprezentacji Polski. Mówi: – Nie podoba mi się to, myślę, że chodzi tylko o Euro w naszym kraju i o promocję.