Gran Derbi wpadły na mieliznę: ciągle są niezrównanie gwiazdorskie, elektryzujące, przyciągające widzów i pieniądze. Ale też ciągle kończą się tak samo.
Ile można patrzeć, jak Barcelona gra na nosie Realowi, mecze wyglądają, jakby się obie strony z góry umówiły, że najpierw się wyszumią piłkarze Jose Mourinho, a potem swoje zrobi Barca. Finał jest dobrze znany, choć wiele się z odcinka na odcinek zmienia. Tym razem bezbarwny jak rzadko był Leo Messi, Andres Iniesta dobry, ale nieskuteczny, pojawili się nieoczekiwani bohaterowie, jak: Hamit Altintop, zwykle rezerwowy, a wczoraj jeden z najlepszych w Realu, Ricardo Carvalho, który nie grał od końca września, czy Eric Abidal, który z całej kadry Barcelony najmniej się przyjaźni z piłką, ale na Santiago raz się zapędził pod bramkę rywali i zdobył kwadrans przed końcem zwycięskiego gola. Podawał mu Messi w stylu znanym raczej z jego meczów w reprezentacji Argentyny, gdy nie mogąc sobie znaleźć miejsca bliżej bramki bierze się za rozgrywanie.
Real szybko zdobył prowadzenie, tak jak kilka tygodni temu, gdy mierzyli się na Santiago Bernabeu w lidze. Strzelił ją w 11. minucie źle pilnowany przez Gerarda Pique Cristiano Ronaldo, po pięknej akcji. Bramkarz Pinto przepuścił piłkę między nogami, to nie przypadek, że w jedynym ostatnio meczu, który Real wygrał, również bronił on.
Ta porażka zaboli piłkarzy Jose Mourinho bardziej niż ostatnia ligowa, bo zrobili krok w tył: grali topornie, nie wychodziły im kontrataki, o atakach nie wspominając. Wyżywali się w faulach, kłótniach, a chwilami w zwykłym chamstwie, w czym znów celował Pepe (raz przespacerował się po ręce leżącego Messiego). Do tego zgrzeszyli tym, co u Mourinho niedopuszczalne: naiwnością. Przy wyrównującym golu nikt przy rzucie rożnym nie pilnował Carlesa Puyola. Zwycięskiego gola też strzelił niepilnowany obrońca. Od 76. minuty i bramki Abidala zaczął się teatr zawiedzionych min, piłkarze Realu chcieli tylko dotrwać do końca.
Były w tym meczu trzy uderzenia w słupki i poprzeczki: Karima Benzemy, Iniesty, Alexisa. Ale futbolu było mało. „Mourinho! Tak też nie" – wytyka trenerowi „Marca". Poprzednie Gran Derbi były powrotem szlachectwa. Na chwilę. Po tym, co wczoraj robił Pepe, rewanżu strach się bać.