Gabon i Gwinea nie mają wielkich piłkarzy, ale mają surowce. W obu krajach mieszka razem raptem dwa miliony ludzi – w historii rozgrywek nie było mniejszych krajów gospodarzy. Afrykańska Federacja Piłkarska (CAF) nie miała obaw, przyznając prawo organizacji Pucharu Narodów Afryki, ale teraz obawy mają finaliści. Infrastruktura niezbędna do przeprowadzenia rozgrywek powstawała niemal od zera, zasobny w ropę i uran Gabon wydał 500 milionów dolarów na budowę stadionów, dróg i hoteli. Klucze do stadionu we Franceville oddano pięć dni temu.
CAF już odebrała prawo organizacji rozgrywek w 2014 roku Libii, przekazując imprezę RPA. Na turnieju w Gabonie i Gwinei wszyscy najbardziej obawiają się powtórki z ostatniego turnieju – w Angoli doszło do zamachu, ostrzelany został autokar z reprezentacją Togo, zginęły trzy osoby. Togo wycofało się z turnieju, za co CAF wykluczyło tę drużynę z dwóch kolejnych edycji.
Bezpieczeństwo na turnieju zagwarantowały rządy obu krajów. Rządzący od 30 lat Gwineą autokrata Teodoro Obiang obiecał też milion dolarów swoim piłkarzom za zdobycie trofeum. Gwinea debiutuje w rozgrywkach, zagra w meczu otwarcia z Libią.
Zabraknie czterech finalistów ostatniego mundialu – Algierii, Kamerunu, Nigerii i RPA. Nie ma zwycięzcy trzech ostatnich turniejów Egiptu. Faworytami będą Ghana, Wybrzeże Kości Słoniowej i Senegal. Najwięcej zawodników, którzy biorą udział w turnieju, na co dzień gra w lidze francuskiej – aż 61, 16 oddała liga hiszpańska, po 15 – angielska i niemiecka.
Puchar Narodów Afryki rozgrywany jest co dwa lata (mistrzostwa świata, Europy i Ameryki Południowej przeprowadza się co cztery), przez europejskie kluby traktowany jest jak targ, na którym wyszukuje się piłkarzy. Ale piłkarzy, których te kluby już wyszukały, wysyłają na turniej coraz mniej chętnie.