Rozczarowanie będzie tym większe, że dla obu drużyn zwycięstwo w Lidze Europy to ostatnia szansa, by nie zakończyć sezonu z pustymi rękami. Puchar stał się jeszcze cenniejszy, odkąd gwarantuje miejsce w kolejnej edycji Ligi Mistrzów.
O ile Napoli jest już prawie pewne udziału dzięki wysokiej pozycji w Serie A, o tyle Arsenal o dwie pozostałe przepustki w swojej lidze (Liverpool i Manchester City są poza konkurencją) będzie musiał stoczyć walkę z Chelsea, Tottenhamem i Manchesterem United. Wygranie Ligi Europy może być prostsze, szczególnie gdy na trenerskiej ławce ma się Unaia Emery'ego.
Hiszpan jak mało kto zna sposób na zwycięstwo w tych rozgrywkach. Z Sevillą triumfował trzy razy z rzędu (2014–2016). Po nieudanym epizodzie w PSG odbudowuje swoją markę w Londynie. Po cichu i w spokoju wprowadza zmiany, jakich potrzebował Arsenal po 22 latach rządów Arsene'a Wengera. Zespół gra bardziej pragmatycznie, atrakcyjny styl nie jest już celem nadrzędnym. Efekt: Kanonierzy zdobyli już tyle samo punktów co w całym poprzednim sezonie.
W Lidze Europy pokazali, że potrafią wychodzić z tarapatów. Zarówno z BATE Borysów, jak i z Rennes przegrywali pierwsze, wyjazdowe mecze.
Napoli – wręcz przeciwnie, ani przez chwilę nie miało noża na gardle, a ćwierćfinał zawdzięcza w dużej mierze dwóm bramkom Arkadiusza Milika. I to właśnie pojedynek Polaka z Pierre'em-Emerickiem Aubameyangiem, najlepszym snajperem rywali, ma być jedną z atrakcji czwartkowego wieczoru.