Zdążyli. Są pierwsi w futbolu. Bo w sporcie już nie, od dwóch lat swój firmowy lunapark na wyspie Yas w Abu Zabi ma Ferrari. Real Madryt wybrał inny emirat, Ras al[pauza]Chajma, i inną wyspę – Marjan, ale pomysł na dobry biznes jest ten sam co w przypadku włoskiej stajni. Wykorzystać to, że emiraty są bogate, snobistyczne i leżą w połowie drogi między Azją a Europą.
Zawsze znajdzie się tam ktoś chętny do wydania setek milionów euro w zamian za to, że będzie mógł nad swoją inwestycją zawiesić znane logo. Zwłaszcza gdy to logo ma, jak w przypadku Realu, 300 mln fanów, podzielonych niemal równo między Europę i Azję. Dla tego znaku rząd emiratu i związany z nim fundusz RAK Marjan Island Football Investment jest gotów przychylić nieba.
Grzechem byłoby nie skorzystać. Będzie tylko mała korekta w klubowym herbie: zniknie krzyż z korony, żeby nie budzić kontrowersji na ziemi islamu. To nic nowego, Barcelona też swój znak zmieniała z podobnych powodów.
Futbol od dawna zmierzał w stronę wielkiego parku rozrywki, a teraz już stoi przy wejściu. Z Realem w awangardzie, jak zwykle. Wprawdzie to AS Roma właśnie podpisała umowę z Waltem Disneyem i jedno z najbliższych zgrupowań zorganizuje w parku rozrywki na Florydzie. Ale klub z Madrytu ją przelicytuje i będzie miał własny Disneyland.
Powstanie na 50 hektarach sztucznej wyspy, za miliard euro, z hotelem na 450 pokoi, ponad setką bungalowów i willi, przystanią jachtów wyrysowaną na planie klubowego herbu. Będą tam też muzeum Realu i mały stadion wyglądający z góry jak półksiężyc: zamiast jednej trybuny otwarty dostęp do morza.