Ogień został zaprószony dawno temu, a kryzys go teraz roznosi po całym kraju. Rozrzutność, złe zarządzanie, bezradność wobec chuliganów, ustawianie meczów, przyzwolenie na omijanie przepisów. To się wszystko wzajemnie napędzało. Dziś kluby podupadają przy pustoszejących trybunach, na niszczejących stadionach, osierocone przez sponsorów, wśród sporów z telewizją i bukmacherami, którzy nie chcą już płacić za prawa do ligi tyle co dawniej.
Spokój panuje u nielicznych. Olympiakos Pireus, który przez ostatnie 15 lat mistrzostwa nie zdobył tylko dwa razy, właśnie zmierza po następne. Mały Atromitos Peristeri, przez lata krążący po niższych ligach, dziś jest w drodze do europejskich pucharów. Kłopotów nie ma też Ergotelis z Heraklionu, choć jemu finansowa stabilność gwarantuje tylko tyle, że może się w tym roku utrzyma w lidze.
Trenerze, nie płacą
– Wszędzie widać kryzys. Od kiedy telewizja i bukmacherzy obcięli wypłaty, budżety klubów padły. Kolejnym ciosem były spadające wpływy z biletów – mówi „Rz" trener Wisły Michał Probierz, który w Arisie Saloniki wytrwał dwa miesiące, potem rozwiązał kontrakt.
– Razem z moimi współpracownikami uznaliśmy, że nie ma tam możliwości rozwoju. W szatni cały czas były narzekania: trenerze, nie dostajemy pieniędzy, może pan jakoś pomoże. Nie żałuję, miałem niezłą szkołę życia: w szatni 17 obcokrajowców, którym Aris nie płacił. Wielu zawodników odeszło, rozwiązując kontrakty. Wielu pooddawało sprawy do sądów piłkarskich – mówi Probierz.
Kryzys kryzysem, ale gdy polski trener przychodził do Salonik, klub miał w kadrze blisko 40 piłkarzy. Taką samą pętlę założył sobie na szyję Panionios, który ze sprowadzonych piłkarzy mógłby spokojnie wystawiać po trzy drużyny, ale nawet jednej nie jest w stanie utrzymać.