Jeśli w 2008 roku narzekaliśmy na rzut karny podyktowany przez Howarda Webba w ostatniej minucie meczu Polska – Austria, teraz powinniśmy doskonale rozumieć kibiców Milanu. Alessandro Nesta rzeczywiście trzymał za koszulkę Sergio Busquetsa, być może delikatnie pomógł mu stracić równowagę, ale tego rodzaju fauli przy rzutach rożnych jest mnóstwo i zazwyczaj przechodzą niezauważone. Tym bardziej że piłka doleciała do pola karnego kilka metrów dalej.
Holenderski sędzia Bjoern Kuipers nie wahał się nawet chwili, a żeby dodać swojej decyzji powagi, dał jeszcze Neście i Clarence'owi Seedorfowi po żółtej kartce za protestowanie. Leo Messi się nie pomylił i Barcelona prowadziła już 2:1. Była 41. minuta, piłkarze Milanu do końca pierwszej połowy, zamiast grać, kręcili głowami, nie dowierzając w to, co się stało.
Milan miał na ten mecz plan i być może gdyby nie aptekarska dokładność Kuipersa, udałoby mu się go zrealizować. Massimiliano Allegri odkurzył stereotypy – wiedząc, czym może skończyć się atak z otwartą przyłbicą na Camp Nou, kazał swoim piłkarzom spokojnie czekać.
Na to potrzeba mocnych nerwów – jedna akcja: 18 podań, następna: 22. Barcelona szukała drogi do bramki Christiana Abiattiego dość swobodnie, budowała atak i potężną przewagę w statystykach posiadania piłki. W pierwszych dziesięciu minutach Messi raz strzelał z daleka, a za drugim razem nie trafił nawet w bramkę, mając przed sobą tylko bramkarza.
Pierwszy gol dla Barcelony także padł po rzucie karnym. Bohater meczu sprzed tygodnia Luca Antonini sfaulował w polu karnym Messiego po kilkumetrowym wślizgu. Piłkarze i działacze Barcelony tak bardzo zawiedzeni byli stanem nawierzchni w pierwszym spotkaniu w Mediolanie, że na rewanż przygotowali sobie dywan, który, mimo padającego za dnia deszczu, dodatkowo zmoczyli jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Karnego wykorzystał oczywiście Messi.