Dortmund żyje tym wydarzeniem od kilku tygodni. Niemiecką wersję Gran Derbi na stadionie Signal Iduna Park obejrzy 80 tys. osób. Tylko, bo chętnych było pięć razy tyle.
Bilety w otwartej sprzedaży rozeszły się w ciągu paru godzin, a kolejki do kas sięgały nawet 200 m. Tak wygląda miłość do piłki przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Zazdrość Europy
– Zagłębie Ruhry to miejsce specyficzne. Tradycja przechodzi tam właściwie w religię – mówi „Rzeczpospolitej" Jakub Wawrzyniak, wicekonsul RP w Kolonii. – Na co dzień można spotkać ludzi w koszulkach drużyn, którym kibicują. Ale najbardziej uwagę przyciągają flagi wywieszane w oknach, na dachach, w ogródkach. Nikt nie boi się przyznać do swoich barw klubowych. Po nich najłatwiej rozpoznać, w którym mieście regionu się znajdujemy.
W Dortmundzie modne są kolory żółty i czarny. Trudno ich nie dostrzec. Borussia sprzedała przed sezonem ponad 50 tys. karnetów, stadion jest pełny na każdym meczu, a słynnej trybuny południowej (za jedną z bramek), na którą wchodzi 25 tys. kibiców, zazdrości mistrzom Niemiec cała Europa.
– Zawsze robią na mnie niesamowite wrażenie. Miałem przyjemność być na meczu ze Stuttgartem (4: 4). Gdy Borussia zdobyła gola na 4: 3, zapanowało szaleństwo. Przeszedłem z nimi drogę z nieba do piekła i z powrotem – przyznaje Wawrzyniak.
Wśród morza flag nie brak także biało-czerwonych. Przyjeżdżają wycieczki z Polski, przychodzą potomkowie polskich emigrantów, którzy w 1909 roku klub zakładali. A później – w 1956 roku – dali mu pierwszy tytuł mistrzowski. Kwiatkowski, Schlebrowski, Michallek, Kelbassa, Niepieklo, Kapitulski urodzili się już w Nadrenii i Prusach Wschodnich, ale każdy z nich miał polskie korzenie.