Genoa jest zagrożona spadkiem do serie B. Niedzielny mecz z bezpieczną i grającą o przysłowiową pietruszkę Sieną był szansą oddalenia się od strefy spadkowej, ale w 49 minucie to toskańczycy prowadzili już 0:4. Wtedy "ultrasi" (we Włoszech tak mówi się o sfanatyzowanych, zorganizowanych grupach kibiców) Genoi rozpoczęli awanturę. Kibice, którzy przyszli na mecz w towarzystwie kobiet i dzieci (te do 14 lat miały w niedzielę wstęp wolny) w popłochu opuszczali stadion. Na boisku wylądowały świece dymne, race i petardy. Sędzia przerwał mecz, ale piłkarze Genoi nie mogli zejść do szatni, bo trybuny nad prowadzącym do niej tunelem opanowali chuligani. Poprzez policjantów, których było na stadionie zaledwie 10, grożąc przemocą przekazali piłkarzom, żeby jako niegodni reprezentowania klubu oddali im swoje koszulki i dokończyli mecz w strojach zastępczych bez klubowego logo. W długiej historii włoskiego futbolu nikt przedtem na taki pomysł nie wpadł. Wśród piłkarzy pojawił się prezes Genoi Enrico Preziosi. Rozpoczęły się dyskusje i targi. Wreszcie, po pół godziny, prezes i drużyna, mimo apeli policji, by nie ustępować ultrasom, poddali się. Piłkarze Genoi za namową Preziosiego zaczęli ściągąć koszulki (odmówili jedynie bramkarz Frey i snajper Giuseppe Sculli) - kilku przełykając przy tym na oczach kamer łzy bezsilności i poniżenia. Kapitan Marco Rossi zebrał je i ruszył w stronę chuliganów. Równocześnie Sculli wdał się w rozmowę z prowodyrem ultrasów tłumacząc, że on za nic nie ściągnie koszulki, a poza tym drużyna musi grać w swoich koszulkach, bo inaczej może otrzymać dodatkową karę w postaci odjęcia punktów, co praktycznie oznaczałoby nieodwołalną degradację do serie B. Chuligani, najwidoczniej zadowoleni z uzyskanego rozgłosu i upokorzenia swoich piłkarzy, po 45 minutach łaskawie zrezygnowali z koszulek i pozwolili mecz dokończyć odwracając się plecami do boiska.

Zwycięstwo ultrasów Genoi nad futbolem zdominowało sportowe doniesienia i komentarze w mediach. Najczęściej padają słowa amok, szaleństwo i hańba. Gazety alarmują: "Naszym futbolem rządzą bandyci!" i przypominają sytuację sprzed 8 lat, gdy ultrasi przerwali derby Rzymu, a ich przywódca pokazał Francesco Tottiemu władczym gestem drogę do szatni. Powodem była nieprawdziwa plotka, że samochód policyjny rozjechał młodego kibica. Meczu nie dokończono, a w starciach rannych zostało 150 osób, głównie policjantów.

Natomiast włoskie telewizje pokazują obrazki ze stadionu Wolverhampton, gdzie gospodarze w tę samą niedzielę przegrali z Man City i już nic ich nie uratuje przed spadkiem. Po meczu fani "Wilków" na trybunach płakali, ale prężyli klubowe szaliki, dziękowali swoim piłkarzom za walkę i na melodię "Que Sera" śpiewali pieśń pełną nadziei w rychły powrót do Premiership. Włoscy komentatorzy z nieukrywaną zazdrością pytają "Ile i jak długo jeszcze musimy się uczyć od Anglików przeżywania sportu?". Futbolowy guru Mario Sconcerti napisał w "Corriere della Sera", że "W Genui złamano ostatnie sportowe tabu, bo chuligani poniżając piłkarzy odebrali im to, co w człowieku najcenniejsze - honor, a równocześnie podeptany i zbezczeszczony został symbol lojalności i sportowej wspólnoty - klubowa koszulka, tak cenna w futbolu jak w wojsku sztandar pułku".

Przewodniczący Włoskiego Komitetu Olimpijskiego Ganni Petrucci powiedział: "Hańba, hańba, hańba! W Genui pohańbiono cały włoski sport. Koszulka klubowa nie może być przedmiotem żadnych negocjacji z chuliganami!". Szef związku futbolowego FIGC Giancarlo Abete wyraził nadzieję, że ultrasi Genoi już nigdy w życiu nie pojawią się na żadnym stadionie. Prezes Preziosi odpowiedzialność za decyzję o oddaniu koszulek ultrasom wziął na siebie. Tłumaczył, że bał się eskalacji przemocy. Dodał, że miejsce ultrasów jest w więzieniu. Wyraził przy tym nadzieję, że władze futbolowe każą pozostałe do rozegrania w Genui mecze sezonu rozegrać gdzie indziej, albo przy pustych trybunach. Drużyna Genui już wyjechała do ośrodka pod Mediolanem, gdzie będzie trenować do końca sezonu. Byle dalej od Genui i ultrasów.

Korespondencja z Rzymu