Didier Drogba, słoń z porcelany

Z tobą poszedłbym na każdą wojnę – mawiał mu Jose Mourinho. Problem z Drogbą jest taki, że on na wojnę może iść jako dowódca albo wcale

Publikacja: 21.05.2012 02:52

Didier Drogba, słoń z porcelany

Foto: ROL

Jest na świecie sprawiedliwość, skoro to właśnie on mógł wspiąć się do Romana Abramowicza i wręczyć mu puchar, Świętego Graala, którego szukali razem od ośmiu lat. Nawet wcześniej nie przypuszczał, że jemu, Didierowi wędrowcy, dane będzie spędzić tyle czasu w jednym miejscu. I że on, Didi pechowiec, doczeka takiej chwili: najstarszy na boisku, najlepszy na boisku, z pucharem, który im się wymykał tyle razy.

Teraz może spokojnie odjechać do Chin, gdzie już czeka na niego w Evergrande Kanton królewski kontrakt. Pewnie ostatni przystanek w karierze piłkarza z pancerzem jak czołg, a tak łatwego do zranienia. Dżentelmena, któremu strach zajść za skórę.

– Chcesz zatrzymać Chelsea, musisz zatrzymać Drogbę – powtarza Alex Ferguson. Ale tego samego Drogbę kibice Chelsea wygwizdywali na Stamford Bridge za udawanie fauli, Luiz Felipe Scolari i Andre Villas Boas wmawiali mu, że jego czas minął, a Abramowicz wydał 300 milionów euro, by znaleźć piłkarza, który będzie w stanie zabrać mu miejsce w składzie. Przetrwał to wszystko i zawsze wracał jeszcze mocniejszy. Potrzebował tylko trenerów, którzy mu zaufają, zrobią generałem. Jak Mourinho, Guus Hiddink, Carlo Ancelotti i teraz Roberto Di Matteo.

– On chce być kochany, to showman, który nie znosi przeciętności – mówi trener Alain Pascalou, który go 15 lat temu sprowadził do Le Mans. – To on i John Terry rządzą Chelsea. Didier pożera każdego, kto z nim rywalizuje o miejsce w składzie – wspomina Ancelotti. Scolariemu otwarcie wypowiedział posłuszeństwo, gdy Brazylijczyk przestał na niego stawiać. Czekał na zwolnienie Villasa Boasa, by znów dostać skrzydeł.

Niedawno zapewnił Chelsea Puchar Anglii, ustanawiając rekord: strzelił gola we wszystkich czterech finałach Pucharu Anglii, w których grał. Zdobył bramkę, która dała Chelsea zwycięstwo w pierwszym półfinale z Barceloną i otworzyła drogę do tych wszystkich cudów w rewanżu. A w finale postawił sobie pomnik. Grał jak bestia, pracując jak zwykle w ataku i obronie, strasząc rywali w powietrzu i na ziemi.

Zanim się wspiął na trybunę Fussball Areny z pucharem, i gdy już miał za sobą ten szalony bieg wzdłuż wszystkich miejsc, gdzie siedzieli kibice Chelsea, podszedł do rywali. Próbował postawić na nogi Jerome'a Boatenga, przytulił Arjena Robbena, pocieszał Bastiana Schweinsteigera.

Jest specjalistą od przegrywania finałów w europejskich pucharach (w 2008 wyleciał z boiska w dogrywce finału z Manchesterem United, jako piłkarz Marsylii przegrał finał Pucharu UEFA?z Valencią) i niespodziewanych klęsk ze swoją reprezentacją (dwa przegrane finały Pucharu Narodów Afryki). Wiedział, co czują piłkarze Bayernu. Ale też jak żaden z nich wie, że to jednak tylko futbol. I ci, którzy po takiej porażce wracają do normalnego życia, muszą pamiętać, że są tacy, którzy wracają do wojny.

Był październik 2005 roku, do szatni reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej, drużyny nazywanej Słoniami,właśnie dotarła wiadomość, że Kamerun sensacyjnie zremisował w ostatnim meczu eliminacji i że piłkarze Wybrzeża Kości Słoniowej zakwalifikowali się pierwszy raz na mundial. Drogba, widząc kamerę państwowej telewizji uklęknął na jedno kolano i zaczął swoje orędzie.

– Obywatele Wybrzeża Kości Słoniowej, z północy, południa, wschodu i zachodu. Prosimy was na kolanach, żebyście przebaczyli jedni drugim. Tak wielki kraj jak nasz nie może się osuwać w chaos. Zostawcie broń. Zorganizujcie wolne wybory – prosił.

Od 1999 roku patrzy, jak jego ojczyzna płonie. Ogień czasami przygasa, a potem wybucha znowu. Prosił wiele razy, by się zjednoczyć, ale choć go kochają po obu stronach konfliktu między władzą z południa a rebeliantami z północy, to słuchać nie chcą.  Nazwali jego imieniem ulicę w Abidżanie, jedną z wiosek przemianowali na Drogbakro, czeszą się jak on, ubierają jak on i nawet próbują się pogodzić. Ale potem rzucają się sobie znowu do gardeł. Tu gdzie kiedyś był raj, afrykański cud lat 70. i 80., dziś jest koszmar, który takich jak on skazał na ciągłe wygnanie.

Zanim trafił do Londynu, najdłużej w jednym miejscu wytrwał pięć lat. Tam, gdzie się urodził – w Abidżanie. Wyjechał jako pięciolatek, bo wujek piłkarz Michel Goby, szukający szczęścia w klubach północnej Francji, przekonał rodziców, że u niego chłopakowi będzie lepiej. Wylądował w Paryżu z tabliczką z nazwiskiem zawieszoną na szyi. Miał się potem przeprowadzać jeszcze kilkanaście razy. Przez Brest i Dunkierkę znów do Abidżanu, skąd po trzech latach  uciekł, tym razem już z rodzicami, urzędnikami bankowymi, których kryzys pozbawił pracy. Aż utknął w Levallois na przedmieściach Paryża, w małym klubiku, w którym grał jako obrońca. Dziś ten klub ma stadion imienia Didiera Drogby zbudowany za pieniądze, które SC Levallois dostało, gdy Didi w 2004 roku przechodził z Olympique Marsylia do Chelsea za 37,5 mln euro.

Zakrętów miał w karierze wiele i na każdym mógł wypaść. Roczne wakacje od piłki, gdy jako junior nie zdał z klasy do klasy i rodzice zapędzili go do książek. Trzyletnia gehenna z kontuzjami. Zesłanie na ławkę w drugoligowym Le Mans. Musiał trafić na mądrych ludzi, którzy mu wytłumaczyli, że hamburgery to nie jest dieta piłkarza, którzy dostrzegli w nim coś, czego inni nie widzieli.

Guy Lacombe wziął go do Guingamp, gdzie Drogba został bohaterem, Alain Perrin do Marsylii, gdzie do dziś sławią go transparenty na południowej trybunie Stade Velodrome. A Jose Mourinho – do Londynu, gdzie znalazł dom. I grupę przyjaciół, z którą zdążył na ostatni pociąg do historii.

Jest na świecie sprawiedliwość, skoro to właśnie on mógł wspiąć się do Romana Abramowicza i wręczyć mu puchar, Świętego Graala, którego szukali razem od ośmiu lat. Nawet wcześniej nie przypuszczał, że jemu, Didierowi wędrowcy, dane będzie spędzić tyle czasu w jednym miejscu. I że on, Didi pechowiec, doczeka takiej chwili: najstarszy na boisku, najlepszy na boisku, z pucharem, który im się wymykał tyle razy.

Pozostało 92% artykułu
Piłka nożna
Liverpool nie do zatrzymania. Ani w Europie, ani w Anglii
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Piłka nożna
Liga Narodów. Dlaczego Kylian Mbappe nie pomoże Francji?
Piłka nożna
Złota jesień trwa. Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok podbijają Ligę Konferencji
Piłka nożna
Zwycięstwo Legii z polityką w tle
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Piłka nożna
Dynamo Mińsk – ulubiony klub Aleksandra Łukaszenki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni