Opinia Gary'ego Linekera, że na końcu zawsze wygrywają Niemcy, jest efektowna, ale już nieaktualna. Niemiecka reprezentacja od 16 lat czeka na tytuł w mistrzostwach Europy lub świata. Nigdy nie doświadczyła tak długiej suszy. Ale też nigdy nie była tak lubiana jak teraz. Niemcy słynęli z organizacji, ich gra, choć często toporna, przynosiła sukcesy. Szanowano ich, a z sympatią – wiadomo – było różnie. Kilka lat temu sytuacja się zmieniła. W roku 2004 Niemiecki Związek Piłkarski powierzył funkcję trenera byłej gwieździe, bez doświadczenia trenerskiego, Juergenowi Klinsmannowi. Klinsmann mieszkał w USA, do Niemiec przylatywał tylko na zgrupowania, kadrą kierował przez e-maile. Zmienił mentalność piłkarzy. Pracował z pozycji człowieka, oddychającego powietrzem Kalifornii i patrzącego na niektóre sprawy inaczej niż Niemiec z Frankfurtu. Do współpracy poprosił amerykańskich fizjologów. Na mistrzostwach w Niemczech (2006) gospodarze zajęli trzecie miejsce. Na mundialu w RPA, już z następcą Klinsmanna Joachimem Loewem – też trzecie. To już wtedy była drużyna nazywana multi-kulti. Dziś też grają w niej piłkarze, którzy urodzili się wprawdzie w Niemczech, ale ich rodzice przyjechali do tego kraju w celach zarobkowych. Są Niemcami, jednak mają w żyłach krew polską (Klose, Podolski), hiszpańską (Gomez), turecką (Oezil), tunezyjską (Khedira) czy ghańską (Boateng). Taka mieszanka, wkomponowana w niemieckie tradycje, porządek i organizację, musi przynieść sukces.
Holandia: przegrani piszą historię
Paweł Wilkowicz
Na futbolowe mity nie ma mocnych, zwłaszcza na te ulepione podczas wielkich turniejów. Więc wierzymy, bo chcemy wierzyć, że Zinedine Zidane był najważniejszym piłkarzem Francji, gdy zdobywała mistrzostwo świata w 1998 roku (choć bezsprzecznym bohaterem był tylko w finale), że mistrzostwo Europy 2008 r. dla Hiszpanii to było głównie dzieło Barcelony (a na 23 piłkarzy w kadrze miała ledwie trzech) i że Holendrzy w ME w 1988 r. zdobyli tytuł w pięknym stylu (a od oglądania ich na początku tamtego turnieju bolały zęby). Zwycięzcy piszą historię, przegrani tak naprawdę napisali ją tylko raz. Właśnie Holendrzy, w mundialu 1974, który przegrali w finale z Niemcami, ale przekonali nas i siebie, że byli wtedy moralnymi zwycięzcami, bo grali najpiękniej. Sobie wmówili to tak mocno, że stali się zakładnikami własnej legendy. A Johan Cruyff, bohater tamtej drużyny, wielki piłkarz, ale i uciążliwy egocentryk, mianował się powiernikiem jedynej prawdy: powinnością Holandii nie jest wygrywanie za wszelką cenę, ale uczenie dobrego futbolu. Z taką kulą u nogi Holendrzy szli przez kolejne turnieje, przed każdym będąc faworytem, by potem – z wyjątkiem wspomnianego 1988 roku – skończyć smutno. Aż przyszedł mundial 2010 w Afryce i okropnie grająca, chwilami brutalna Holandia dotarła w nim do finału, przegrywając dopiero po dogrywce z Hiszpanią. Cruyff ciskał gromy za styl, wielu mu wtórowało, ale młode pokolenie – i kibiców, i piłkarzy – już nie chce go słuchać. Oni czekają na zwycięstwa, nawet za wszelką cenę. W Polsce i na Ukrainie drużyna pełna gwiazd i zabijaków, jeszcze mocniejsza niż w 2010, może im to zwycięstwo dać.
Francja: dyktatura Blanca
Michał Kołodziejczyk
Ostatnie mistrzostwa Europy i mundial Francuzi zakończyli na ostatnim miejscu. Bili się na treningach, bojkotowali je, wyzywali trenera i przyjmowali depesze o tym, że są hańbą narodu. Jeszcze dwa lata temu to była rozbita drużyna, trudno było nawet wyobrazić sobie, że ktoś może ją posklejać. Laurent Blanc, pierwszy selekcjoner z pokolenia mistrzów świata z 1998 roku, zrobił to jednak w wielkim stylu i z wielką klasą. Pogodził skłóconych, przygarnął wygnanych, ale jednocześnie wprowadził zdecydowane rządy. Stał się przywódcą, jakiego Francja potrzebowała. Na Euro 2012 Francuzi mają wielką ochotę pokazać, że potrafią wytrzymać ze sobą miesiąc bez kłótni i dają radę grać do jednej bramki. Reprezentacja Blanca przez półtora roku była niepokonana, wygrała z Anglią na Wembley, z Brazylią, a ostatnio nawet z Niemcami w Bremie. Z 20 spotkań po mistrzostwach świata Francuzi przegrali tylko dwa. Blanc nie pobudza apetytów, chłodzi rozgrzane głowy, uważa, że jego drużyny nie stać jeszcze na mistrzostwo Europy. Z drużyny zrobił mieszankę – atak to znane europejskie marki: Karim Benzema, Franck Ribery czy Samir Nasri. Blanc wprowadził jednak do drużyny także tych, którzy gwiazdami dopiero mogą zostać – Yanna M'Vilę czy Marvina Martina, a takiego, który gwiazdą nigdy nie chciał zostać – Hugo Llorisa – autorytatywnie uczynił kapitanem. Francja potrzebowała spokoju, elegancji w grze i zarządzaniu. Dał jej to Blanc, a tonując optymistyczne nastroje, zwodzi rywali. To jego drużyna jest faworytem grupy, i moim zdaniem może też wygrać cały turniej.