Reklama
Rozwiń

Polskie kluby nadal daleko za Europą

Dzisiaj zaczynają się rozgrywki. Kluby zbiedniały, znaczących transferów nie było. Niezmienni są tylko kibice i ich nadzieje

Publikacja: 17.08.2012 00:08

Legia – Ruch: Daniel Ljuboja, Marek Zieńczuk, Rafał Grodzicki. Ich warto było oglądać

Legia – Ruch: Daniel Ljuboja, Marek Zieńczuk, Rafał Grodzicki. Ich warto było oglądać

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Firma Deloitte, analizująca rynek sportowy, podała niedawno informację, że najbogatszym polskim klubem roku 2011 była Legia Warszawa. Zarobiła 64,5 mln złotych.

Wpływy Wisły Kraków wyniosły 55,4 mln, a Lecha – 38,7 mln zł. Dziesięć klubów ekstraklasy i I ligi zanotowało wzrost przychodów, a sześć spadek. Polonia Warszawa, Widzew i Górnik Zabrze nie zostały uwzględnione, ponieważ nie dostarczyły danych. W wyniku bałaganu, lekceważenia czy obaw?

Podstawą do sporządzenia raportu był dane pochodzące z tzw. dnia meczowego (bilety, karnety, katering), praw do transmisji oraz wpływy ze sprzedaży gadżetów, od sponsorów i reklamowe. Łączne wpływy klubów ekstraklasy zamknęły się kwotą 363 mln złotych.

Czekanie na szejka

To dużo pieniędzy. Ale niewiele w porównaniu z innymi europejskimi ligami. Pod względem wpływów ekstraklasę wyprzedzają nawet kluby Belgii, Szkocji i Austrii, a więc krajów, z którymi od biedy możemy się porównywać pod względem sportowym.

Zasada: im więcej pieniędzy, tym wyższy poziom i więcej sukcesów, rzadko jest łamana. Szejkowie z rejonu Zatoki Perskiej nie byli w stanie zbudować futbolu na wysokim poziomie u siebie, więc zainwestowali w kluby europejskie. I zbierają owoce na Wyspach Brytyjskich, w Hiszpanii czy we Włoszech. Do Polski na razie się nie wybierają.

Nawet Legia nie jest magnesem, chociaż lotnisko na Okęciu stanie się wkrótce przystankiem dla linii Emirates, której reklamę noszą na koszulkach piłkarze m.in. Arsenalu, Chelsea, Hamburger SV, PSG, AC Milan, a w najbliższej przyszłości także Realu Madryt. Do Warszawy ma też latać Qatar Airways. Chcielibyśmy, żeby polskie kluby rozwijały się za arabskie pieniądze? Myślę, że tak.

Państwo nie płaci

Problem naszych klubów polega na braku sponsorów o ustabilizowanej, mocnej pozycji na rynku finansowym. Tam, gdzie oni są, kluby funkcjonują z grubsza jak należy. Tak jest z Wisłą Kraków (Tele-Fonika Bogusława Cupiała), Legią (ITI, utożsamianym z Mariuszem Walterem), Lechem Poznań (Jacek Rutkowski i jego międzynarodowe konsorcjum, którego znakiem fabrycznym jest Amica Wronki).

Ale coś się zmienia. Dwa kluby utrzymywane przez spółki Skarbu Państwa – Zagłębie Lubin i GKS Bełchatów – drżą w posadach. W Zagłębiu zmiany personalne w kierownictwie są konsekwencją zmian politycznych. Partia wygrywająca wybory obsadza swoimi ludzi stanowiska we władzach KGHM, a ci wskazują znajomych do władz klubu. Rzadko trafiają się fachowcy i może to jest przyczyną znacznie słabszych wyników Zagłębia Lubin w stosunku do jego możliwości finansowych.

Z Bełchatowem, którego pełna nazwa brzmi PGE (Polska Grupa Energetyczna, a 99 procent akcji posiada Bełchatowsko-Kleszczowski Park Przemysłowo-Technologiczny), sprawa wygląda podobnie. Klub miał swoje pięć minut, kiedy zebrała się tam grupa mądrych trenerów z Orestem Lenczykiem i wiceprezesem, który wiedział o co chodzi. Wtedy (w roku 2007) zdobyli wicemistrzostwo Polski. Ale tytułu lub Pucharu Polski nigdy nie wywalczyli, więc co to za interes dla właściciela lub sponsora? W ostatnich dniach lipca PGE postanowiła wycofać się z finansowania klubu, a to oznacza kłopoty do tej pory nieznane. I nic dziwnego, że z klubu ucieka kto może.

Cud na Konwiktorskiej

Jeszcze żaden biznesmen inwestujący w Polsce w klub piłkarski na nim nie zarobił. Wisła pomnaża długi w stosunku do Tele-Foniki. Janusz Filipak  wkładający pieniądze Comarchu w Cracovię, ostatecznie znalazł się w pierwszej lidze. Józef Wojciechowski, sprawca największego przedsezonowego zamieszania, włożył w Polonię Warszawa około 100 mln złotych, wycofał ok. 30–40 procent tej kwoty, a sprzedał ją podobno za ok. 5 mln złotych.

Po sześciu latach uznał, że dość już wydał na klub, z którym ma więcej kłopotów niż korzyści i przyjemności. Może jego zapał byłby większy, gdyby władze Warszawy z większym zrozumieniem odniosły się do jego planów budowy stadionu przy Konwiktorskiej i ewentualnie apartamentowców lub czegoś innego, na czym będzie można zarabiać. Miasto miało swoje plany, więc Polonia nie ma stadionu i cudem uratowała się przed likwidacją. Władze innych miast raczej od klubów ekstraklasy się nie odwracają. Od mistrza Polski, Śląska, poczynając.

Przypadki Filipiaka i Wojciechowskiego pokazują, że nawet największe pieniądze nie gwarantują sukcesów, jeśli właściciel nie wie, kogo zatrudnić do administrowania klubem.

Dość powszechna wśród biznesmenów opinia, że wystarczy sprawny menedżer, który sprawdził się w branży piwnej, reklamowej, filmowej czy motoryzacyjnej, w niejednym klubie okazała się nieprawdziwa. Mało jest w ekstraklasie klubów, o których można powiedzieć, że mają prezesa fachowca, a horyzonty dyrektora sportowego są znacznie szersze od boiska, na którym grał. Mało jest też dyrektorów sportowych współpracujących z trenerami, wiedzących, jak rozmawiać z menedżerami zawodników o tym, jaką piłkarz ma realną wartość i czy warto go sprowadzać tylko dlatego, że jest na rynku.

Kupienie zawodnika, nawet o dość znanym nazwisku, nie jest sztuką. Czasami są za darmo. Ale ich pobory mogą rozłożyć każdy klub. Legia w ostatnim sezonie wydawała na Hiszpana Nacho Novo i Argentyńczyka Ismaela Blanco około 200 tys. zł miesięcznie. Blanco za rok gry na Łazienkowskiej miał otrzymać 600 tys. euro. To by się nawet opłacało, gdyby obydwaj grali, a nie siedzieli na ławce rezerwowych. A siedzieli, bo byli słabsi od innych. Zawodnicy rezerwowi w Polonii zarabiali nawet po 80 tys. zł miesięcznie.

Tytani szos

Zarobki w ekstraklasie są niemoralnie wysokie. Piłkarze skarżą się na właścicieli klubów, którzy zalegają z wypłatami (tak jest i z Widzewem, i z mistrzem Polski Śląskiem Wrocław). Ale wystarczy spojrzeć na klubowe parkingi, na które bieda nie zagląda. Tytani szos, w swoich wspaniałych automobilach, po wyjściu na boisko okazują się prowincjonalnymi grajkami, niezasługującymi na wysokie pobory.

Średnia pensja w Legii, Polonii i Wiśle wynosiła w ubiegłym sezonie blisko 50 tys. zł. Lech płacił nieco lepiej, ponieważ zarobił dużo za grę w Lidze Europejskiej. Tłumaczył mi to jeden z właścicieli klubu: jak ja nie zapłacę piłkarzowi 300 tys. euro rocznie, to mój konkurent da mu 350, żeby tylko zagrać mi na nosie. A najwięcej  do powiedzenia w sprawach transferów mają menedżerowie, podpuszczający obydwie strony, oszukujący i liczący swoją prowizję w wysokości 10–15 procent. To jest chora spirala absurdu.

Kryzys dotknie kluby. Średni budżet w ekstraklasie w ubiegłym sezonie zbliżał się do 30 mln złotych. Teraz będzie mniejszy, co paradoksalnie może wyjść futbolowi na dobre. Zamiast cudzoziemców w podeszłym wieku lub zawodników z Bałkanów i Afryki, znanych tylko ich rodzinom i menedżerom, trzeba będzie postawić na talenty z Polski. Dzięki wieloletniej konsekwencji Mariusza Waltera na szkoleniu młodzieży dobrze wychodzi Legia, sukcesy na tym polu ma Lech, Zagłębie Lubin, a do pracy od podstaw wraca Wisła.

Spalona ziemia

Kraków przez dziesięciolecia słynął ze zdolnych młodych piłkarzy. Wisła i Cracovia zdobywały seriami medale mistrzostw Polski juniorów. Ale przed dwoma laty Wisła zatrudniła jako trenera Holendra Roberta Maaskanta, dyrektorem sportowym został jego rodak, a w drużynie Polacy stanowili mniejszość. Wszyscy się cieszyli, kiedy taka europejska Wisła została mistrzem Polski. A potem zaczęły się kłopoty, których konsekwencje widać do dziś.

Holendrzy przestali zwyciężać, zostawili po sobie spaloną ziemię, nieutożsamiający się z klubem zawodnicy albo uciekli, albo nie chcą zgodzić się na renegocjacje kontraktów. I Polacy – dyrektor sportowy Jacek Bednarz oraz trener Michał Probierz – muszą dawać sobie z tym radę.

Tym razem kluby nie dokonały żadnych znaczących transferów. Po Euro zostały nowoczesne stadiony, powstają nowe, oglądanie meczów w zgodzie ze standardami europejskimi wpływa na frekwencję. O ile oczywiście kibice nie gniewają się akurat na władze klubów.

Kto nie chce pójść na stadion, może oglądać ekstraklasę od piątku do poniedziałku w Canale+, Polsacie i Eurosporcie 2. Niezależnie od narzekań – warto.

Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku