Reklama
Rozwiń

Kasyno z Trondheim

Chcieliśmy, by nasze kluby były jak Rosenborg. Na szczęście nie są

Aktualizacja: 22.08.2012 08:36 Publikacja: 21.08.2012 23:53

Markus Henrikssen to jeden z nielicznych reprezentantów Norwegii w składzie Rosenborga

Markus Henrikssen to jeden z nielicznych reprezentantów Norwegii w składzie Rosenborga

Foto: EAST NEWS

Trudno w przeddzień meczu Legii z Rosenborgiem Trondheim  nie wspominać tamtej jesieni 1995 roku, gdy mistrz Polski wyrzucał z europejskich pucharów Blackburn, mistrza Anglii, gdy w Lidze Mistrzów czuliśmy się jak najbardziej u siebie.

Awans z grupy do ćwierćfinału, właśnie kosztem Norwegów z Trondheim, miał być zapowiedzią jeszcze lepszych czasów.

Wyrzut sumienia

Okazał się, jak wiadomo, zapowiedzią końca. Już nigdy więcej żaden klub z ekstraklasy nie zaszedł w pucharach tak daleko, drzwi do LM zatrzasnęły się za polskim futbolem na dobre po tym, jak w 1996 odpadł w rundzie grupowej Widzew. Legii sukces zaszkodził na lata, za to Rosenborg od tamtego niepowodzenia w 1995 odbił się do rzeczy wielkich.

Grał w rundzie grupowej Ligi Mistrzów nieprzerwanie przez osiem sezonów (a łącznie przez 11), ustanawiając rekord, który pobił dopiero Manchester United. Norwegowie zarabiali miliony, zdominowali swoją ligę jak żaden inny zespół w Europie (14 mistrzostw z rzędu), zbudowali sobie piękny stadion, stali się dla Legii, Widzewów i innych kolosów na glinianych nogach wyrzutem sumienia: w Trondheim mogli, a u nas nie można?

Jutro Legia i Rosenborg zaczną walkę o awans do Ligi Europejskiej, czyli Ligi Mistrzów dla ubogich. Mija 17 lat od tej jesieni, gdy oba kluby były razem na salonach, i wciąż warto patrzeć na Trondheim, ale już nie po to, żeby się wzorować, tylko żeby wiedzieć, jak się strzec przed taką katastrofą, jaką na siebie ściągnął Rosenborg.

Przez ostatnie lata tonął cały norweski futbol. Ale o upadku Rosenborga było najgłośniej

Przez ostatnie osiem lat klub ten zostawał mistrzem Norwegii tylko trzy razy, miał za to aż ośmiu trenerów. Już od trzech lat nie widział rundy grupowej Ligi Mistrzów. Tak długa przerwa jeszcze mu się nie zdarzyła. Nie zanosi się, że szybko znowu zagra o LM, w tabeli ligi za półmetkiem jest dopiero trzeci. Ale i z awansu do Ligi Europejskiej się ucieszy: każdy milion euro się przyda w klubie, który właśnie zaczął dziesięcioletni plan wychodzenia z finansowej zapaści.

Mistrz marnotrawstwa

Tak źle nie było z Rosenborgiem od kiedy w połowie lat 80. zaczął swój marsz w stronę kolejnych tytułów mistrzowskich i stał się jednym z pierwszych naprawdę profesjonalnych klubów Norwegii.

Przez dwa ostatnie sezony klub z Trondheim przynosił po co najmniej 10 mln złotych strat, a mistrzem był tylko w marnowaniu pieniędzy. Mimo wciąż najwyższego budżetu w lidze, 205 mln koron, czyli ok. 115 mln złotych, przegrywał kolejne wyścigi o mistrzostwo, a każdy punkt zdobyty w lidze kosztował go średnio ponad 4 mln koron. Topił te pieniądze w rozdętych pensjach, prowizjach pośredników, transferach robiony, ciągle zakładając się z losem: jak jeszcze dosypiemy trochę milionów, na pewno się uda. Nie udawało się.

Cały norweski futbol tonął przez ostatnie lata. Reprezentacja wpadła w kryzys już wcześniej, za nią zanurkowała liga. Kibice przestali chodzić na mecze, pieniędzy od telewizji też jest mniej, o sponsora coraz trudniej. Gazetowe komentarze pełne są samobiczowań: dlaczego kiedyś potrafiliśmy sobie wychowywać piłkarzy, a dziś umiemy tylko wynajmować pośredników, żeby, jak to ujął jeden z komentatorów, przywozili z Zachodniej Afryki „szczęście, którego Norwegowie nie są już w stanie zapewnić sobie sami".

Rosenborg, z przeinwestowanym stadionem, podupadłą szkółką, kiedyś produkującą talenty hurtowo, z licznymi spółkami zależnymi, też przynoszącymi straty, jest najbardziej pod ostrzałem.

Dlatego na początku 2012 roku odeszły stare władze klubu, a prezesem został król nieruchomości z Trondheim Ivar Koteng. Jego plan łatania dziur w budżecie zakłada - oprócz zwolnień wśród pracowników klubu - budowę hotelu i centrum konferencyjnego przy stadionie Lerkendal. Już sprzedał teren pod budowę za kilkadziesiąt milionów koron, ale nie wyda ich na razie na wzmocnienie składu. Rosenborg ma najpierw złapać równowagę, a dopiero później rozpędzać się na tyle, by znów doskoczyć do Ligi Mistrzów.

Mecz o przyszłość

Na razie jest w identycznej sytuacji jak Legia: od dwumeczu o LE zależy najbliższa przyszłość klubu. Rosenborg ma świetnych młodych pomocników: Norwega Markusa Henrikssena, Czecha Borka Dockala, szwedzkiego obrońcę z reprezentacyjną przeszłością Mikaela Dorsina, w ataku doświadczonych Rade Pricę i Steffena Iversena. Ale to i tak rywal łatwiejszy niż Hannover 96, siódma drużyna ostatniego sezonu Bundesligi, dla pogrążonego w apatii Śląska.

W ostatnim sezonie pierwszy raz od lat dwa polskie kluby dotrwały do wiosny w pucharach. Teraz możemy pierwszy raz od dawna nie mieć żadnego już jesienią.

Czwartek:

Legia Warszawa - Rosenborg Trondheim (19, Orange Sport).

Śląsk Wrocław - Hannover 96  (20.45, Polsat Sport).

Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku