Koniec wakacji, wracamy na trybuny – tak powinno brzmieć hasło niemieckich kibiców. Startuje liga, która w ostatnich latach miała największą frekwencję w Europie. Co z tego, że większe gwiazdy grają w Anglii i Hiszpanii, u nas na mecze przychodzi średnio 45 tys. widzów – chwalą się władze Bundesligi, rozgrywek, które mogłyby być dla innych wzorem gospodarności. Sprzedano już prawie pół miliona karnetów, obroty wszystkich 18 klubów wyniosły w ubiegłym sezonie 2 mld euro, lepiej radzi sobie tylko Premiership.
Dziś zaczyna się jubileuszowy, 50. sezon. – Sprawa tytułu znów rozstrzygnie się między Borussią i Bayernem – przekonuje Ottmar Hitzfeld, który wygrywał Ligę Mistrzów z obydwiema drużynami. – Myślenie, że na wiele lat można zdominować Bundesligę, byłoby naiwne – odpowiada Michael Zorc, dyrektor sportowy Borussii, która rusza po trzecie mistrzostwo z rzędu (wcześniej taki wyczyn udał się tylko Bayernowi Monachium i Borussii Moenchengladbach). Ale podobnie jak rok i dwa lata temu nikt głośno o tym nie powie. To już element strategii klubu.
Borussia ze znaczących zawodników sprzedała tylko Shinjiego Kagawę (do Manchesteru United). Już zimą wygrała walkę o Marco Reusa. – Nie mogę się doczekać debiutu w lidze. 80 tysięcy kibiców na trybunach – to będzie coś niesamowitego – cieszy się najlepszy piłkarz ostatniego sezonu. Strzelił już pierwszego gola dla Borussii: tydzień temu w wygranym 3:0 meczu pierwszej rundy Pucharu Niemiec z Oberneuland. Będzie zarabiał 3,5 mln euro rocznie.
Na mecze Bundesligi sprzedano już prawie pół miliona karnetów