PZPN to dojna krowa, samonapędzający się organizm, zarabiający pieniądze niezależnie od poziomu gry reprezentacji. W powszechnym odczuciu jest to organizacja skorumpowanych działaczy, niejednokrotnie związanych z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa.
Jest w tym wiele racji. W 12 na 16 wojewódzkich związków piłki nożnej wybrano tych samych prezesów. Niektórzy zajmują swoje stanowiska od kilku kadencji. Wśród delegatów na zjazd znajdą się osoby, łączone z korupcją, z agenturalną przeszłością. Tacy, którzy walczą o władzę, aby pilnować interesów swoich klubów, okręgów, wyjechać z reprezentacją za granicę, udawać pana w Sheratonie, pić darmową wódkę. Dla nich Grzegorz Lato jest idealnym prezesem. Swój chłop, ludzki pan, po co takiego zmieniać? Żeby zmiany poszły w dół i pozbawiły przywilejów?
Siła prezesa polega też na słabości jego dotychczasowych konkurentów. Kazimierz Greń, który skutecznie przeprowadzoną kampanią wyborczą doprowadził Latę do prezesury, jest całkowicie niewiarygodny jako jego adwersarz. Już nawet w okręgu podkarpackim, gdzie jest prezesem, zawiązała się przeciw niemu koalicja małych klubów.
W tej sytuacji wysunięty przez Grenia jako kandydat na szefa PZPN Mieczysław Golba nie ma najmniejszych szans. To działacz nieznany, a fakt, że jest posłem Solidarnej Polski, może być dodatkową przeszkodą.
Kolejny kandydat Ryszard Czarnecki znany jest natomiast na prawie wszystkich stadionach, ale jego starania o prezesurę traktowane są jak walka o łup. Zaszkodził sobie także w ostatnich dniach, kiedy rzucił księżycowy pomysł, aby prezes PZPN wybierany był w głosowaniu powszechnym, przez kibiców.