Zagrali już trzy mecze w tym sezonie, żadnego nie wygrali, choć w każdym prowadzili. W grze o Superpuchar pozostają tylko dzięki temu, że Cristiano Ronaldo wykorzystał na Camp Nou pół okazji, Leo Messi pudłował, a Victorowi Valdesowi wysadziło w ostatnich minutach meczu bezpieczniki i podarował Realowi bramkę na 2:3.
Real nie zaczął sezonu tak źle od 39 lat, czyli od czasów, gdy Johan Cruyff dopiero urządzał się w Barcelonie, a największe hiszpańskie kluby w lecie jeszcze trenowały, zamiast zarabiać na zaoceanicznych objazdówkach.
Jose Mourinho dostał po urlopach grupę piłkarzy wyczerpanych mistrzostwami Europy, ścigał się z czasem, żeby ich przygotować w przerwach między płatnymi sparingami w USA, ale ten wyścig przegrał.
Real nie przypomina na razie drużyny, która frunęła wiosną po mistrzostwo. Teraz gwiazdy biegają jak śnięte, Sami Khedira zbiera siły na ławce, Mesut Oezil stracił blask, nie zawodzą tylko Angel di Maria (dwie asysty w lidze, gol w Superpucharze) i Gonzalo Higuain (dwa gole w lidze), którzy Euro oglądali w telewizji w Argentynie. Podobnie jak wypoczęty Messi, który w lidze strzelił cztery gole, a piątego przed tygodniem Realowi.
Barcelona też ma swoje problemy, w niej też ogień jeszcze nie płonie, z Osasuną w ostatni weekend się męczyła, a trener Tito Vilanova został karnie odesłany na trybuny. Ale jej bilans się zgadza: trzy mecze, trzy zwycięstwa. Tym gorzej dla Realu. Ledwie zaczęli sezon, a już jest pięć punktów za Barcą.