To już drugie z rzędu trofeum, które Real wyrywa Barcelonie. Jose Mourinho wreszcie się doczekał zwycięstwa nad swoim ulubionym wrogiem na Santiago Bernabeu. I to jakiego zwycięstwa: Real straty z pierwszego meczu odrobił, nim minął kwadrans, niedługo później strzelił drugiego gola i zanosiło się, że Barcę zetrze na proch, jak kiedyś ona starła jego, gdy w pierwszym Gran Derbi Mourinho wygrywała tutaj 5:0.
Wynik nic nie mówi o przewadze Realu. Sam Gonzalo Higuain miał pięć znakomitych szans, ale trafiał albo w Victora Valdesa, albo – jak w końcówce – w słupek. Gola mógł strzelić debiutujący Luka Modrić, wprowadzony na ostatnie minuty. A bramka Pepe na 3:0 nie została uznana, Portugalczyk popchnął wcześniej Javiera Mascherano. Barcelona od 28. minuty grała w dziesięciu, bo Adriano źle trafił w piłkę, próbując ją wybić spod nóg Cristiano Ronaldo, i potem zostało mu już tylko złapanie Portugalczyka wpół, by nie znalazł się sam przed Valdesem.
Rewanż wyglądał jak lustrzane odbicie pierwszego meczu: wtedy słaba była pierwsza połowa, a druga znakomita, teraz na odwrót. Wtedy w letargu był Real, teraz Barcelona. I nawet blisko było tego, żeby Real wczoraj roztrwonił przewagę, jak Barca w pierwszym meczu, który powinna wygrać wyżej niż 3:2. Ale błędy piłkarzy Mourinho w drugiej połowie nie zostały ukarane.
Barcelona nowemu trenerowi Tito Vilanovie rozwinęła czerwony dywan, wygrywając trzy pierwsze mecze sezonu, ale teraz od znaków zapytania się zaroiło. Tuż przed meczem kontuzja wyeliminowała Daniego Alvesa, ale to żadne tłumaczenie. Real też stracił wczoraj Fabio Coentrao, zawieszonego na cztery mecze za wyzwanie sędziego w ligowym meczu.
Barcelona w pierwszej połowie grała jak w zwolnionym tempie, a jej obrona robiła niewytłumaczalne błędy. Gdy w 10. minucie Pepe podawał z własnej połowy do Higuaina, Javier Mascherano mógł wybić piłkę, ale w nią nie trafił. Gdy w 19. minucie Cristiano Ronaldo strzelał drugiego gola, znów po dalekim podaniu (tym razem Samiego Khediry), Gerard Pique pozwolił mu na wszystko. Adriano nie był w stanie dogonić żadnego rywala i na czerwoną kartkę dla niego zanosiło się już wcześniej. Zresztą Barcelona w dziesięciu grała lepiej niż w jedenastu. Ale też pomógł jej w tym Real, bo zamiast zadawać kolejne ciosy – zwolnił. Tak bardzo, jakby się prosił o nieszczęście.