Najbardziej bój się tych, którzy nie straszą. A piłkarz, o którym hiszpańscy komentatorzy piszą: „śmiertelne niebezpieczeństwo", na boisku się nie odzywa, nie kłóci z sędzią, nie biegnie do nikogo z pretensjami. Poza boiskiem też go kiepsko słychać i widać: nieśmiały, głos cichy, wzrost bliższy Leo Messiemu niż Cristiano Ronaldo, włosy przylizane na aniołka. I gdy się już odezwie, to jest dużo o Bogu i duszy, bo Radamel Falcao Garcia Zarate to ewangelik w wydaniu południowoamerykańskim. Czyli misjonarz jak Kaka.
Ale gdy ten misjonarz wbiega w pole karne to, jak wspominał kiedyś obrońca, który przeciw niemu grał w lidze argentyńskiej, w jednej ręce trzyma odbezpieczony granat, a w drugiej brzytwę. Nie jest wysoki, ale muskularny, z potężnym wyskokiem. I nie boi się – jak powiedział o nim kiedyś obrońca Granady Inigo Lopez – wsadzić głowy w gniazdo os.
W Ameryce Południowej nazywają go Tygrysem, bo krąży po połowie rywala lekko pochylony. Ciągle na granicy spalonego, jak mistrz Filippo Inzaghi. Czeka na błąd, wyszukuje słaby punkt, zamęcza obrońców. A potem włącza turbodoładowanie. Strzela z bliska, z daleka, ładnie, brzydko, prawą nogą, lewą, głową. Od dwóch lat jest najskuteczniejszym piłkarzem Ligi Europejskiej, do niego należy rekord w liczbie bramek strzelonych w jednym sezonie europejskich pucharów – 17. W Atletico musiał zastąpić Diego Forlana i Sergio Aguero, którzy odeszli jednego lata, i dał radę. W pierwszym sezonie w Hiszpanii strzelił 4 gole. Ale Falcao to przede wszystkim piłkarz na finałowe wieczory. W finale Porto – Braga strzelił w 2011 r. jedyną bramkę, w finale Atletico Madryt – Athletic Bilbao – dwie z trzech. A w piątek w Superpucharze Europy zdemolował Chelsea, strzelając jej trzy gole. Atletico wygrało ze zwycięzcą Ligi Mistrzów 4:1.
– Całe szczęście, że ten mecz był 31 sierpnia, a nie na przykład 25 – mówi trener Diego Simeone. To aluzja do zamykającego się półtorej godziny po meczu okna transferowego. Zadłużone po uszy Atletico jakimś cudem znalazło rok temu 40 mln euro na kupienie Falcao. A tego lata jeszcze większym wysiłkiem odparło ataki wszystkich chętnych do kupienia Kolumbijczyka. Ale w następnym oknie może się już nie obronić. Falcao to dziś najlepszy piłkarz grający poza Ligą Mistrzów.
Ma za sobą karierę bez granic. Jest Kolumbijczykiem wychowanym w Wenezueli, dostał przydomek po wielkim Brazylijczyku, na rozgłos zapracował w Argentynie, dziś strzela gole dla Hiszpanów, ale daje też zarabiać Portugalczykom, bo jego interesy prowadzi słynny Jorge Mendes. To fundusz inwestycyjny, za którym stoi ten menedżer, pomógł Atletico wykupić Falcao z Porto. A wcześniej sprowadził Kolumbijczyka z River Plate Buenos Aires.